Pamiętam, jak w podręczniku do języka polskiego przeznaczonym dla wczesnych etapów edukacji znalazłam opowiadanie o chłopcu z przyszłości. Żył w czasach, kiedy wszystko można było załatwić nie wychodząc z domu. Do szkoły „chodził” łącząc się z nauczycielami przez komputer, a sport uprawiał grając w gry wideo.
Dla mnie, dziewczynki która na pierwsze ślamazarne łączenie się z internetem „przez modem” miała wówczas poczekać jeszcze kilka lat, była to wizja zbyt futurystyczna. Wręcz niewyobrażalna, pomimo, że jako dziecko wyobraźnię miałam mocno rozbudowaną. Byłam w stanie wyobrazić sobie, że jestem chłopcem, Anią z Zielonego Wzgórza, albo że moim narzeczonym jest Gilbert z Robin Hooda ( nie wiem czemu od dziecka miałam słabość do czarnych charakterów).
Ale wyobrazić sobie życie bez wychodzenia z domu? Nie.
Cześć.
Mam na imię Ewa.
Od prawie dwóch tygodni nie wychodzę z domu.
Decyzję o formalnej kwarantannie dostałam kilka dni po tym, jak mój Lawyerek stracił węch. Ale wstrzymaliśmy się od wychodzenia z domu już wcześniej. Ostatnią atrakcją „na zewnątrz” było czterogodzinne oczekiwanie na badanie w punkcie drive thru.
Z dnia na dzień okazało się, że żyję w czasach chłopca z opowiadania, o którym zupełnie przez dwadzieścia parę lat zapomniałam. W czasach niesamowicie wygodnych i pozwalających zaoszczędzić mnóstwo, nomen omen, czasu.
Od niemal dwóch tygodni oszczędzam go mnóstwo.
Nie tracę czasu na zakupy, które podrzucane mi są pod drzwi przez kuriera. Chociaż w futurystycznych wizjach coraz częściej mówi się, że dostawców, podobnie jak kelnerów, zastąpią kiedyś drony. Jak dla mnie w chwili obecnej bez różnicy – i tak nie mam kontaktu z ludźmi. W aplikacji mogę skorzystać z opcji zamów ponownie, więc cały proces zakupowy trwa zaledwie kilka minut.
Nie tracę czasu na dojazd do pracy. Na nerwowe szukanie miejsca parkingowego na osiedlu Oficerskim w Krakowie ( krakowskim zagłębiu kancelaryjnym). Na wrzucanie drobnych do parkomatu, na powroty do domu, na poszukiwanie kluczyków w torebce.
Właściwie nie muszę się ubierać i malować. Mogę cały dzień spędzić leniwie w pidżamie i nikt, oprócz mojego Lawyerka i kotów nawet tego nie zauważy.
Nie chodzę do osiedlowej biblioteki, ale przecież niemal wszystko dostępne jest teraz w formie elektronicznej. Mogę kupić e-booka, albo skorzystać z subskrypcji Legimi. W kinie ostatnio byłam w czasach przedpandemicznych. Na Parasite. Potem późną nocą ze znajomymi wcinaliśmy burgery i dyskutowaliśmy przy winie o prawie, życiu i kinie na krakowskim Kazimierzu. Dzisiaj mam Netflixa. Ze znajomymi mogę pogadać na Whatsappie.
W marcu przy okazji lockdownu kupiłam rowerek stacjonarny. Jest składany i zajmuje niewiele miejsca w sypialni. Zastępuje mi siłownię, spacer albo inną formę ruchu. Baaaa, w trakcie jeżdżenia mogę puścić sobie cudze vlogi z podróży i zwiedzić świat nie wychodząc z domu.
Pracuję zdalnie. Wcześniej też to robiłam. Zdalnie mogę się też uczyć i rozwijać. Tyle przecież mamy kursów online. Mogę nawet zupełnie analogowo złapać kilka promieni słońca wystawiając głowę na balkon.
Żyjemy w pięknie wygodnych czasach. Wszystko jest na wyciągniecie ręki i może być podane na tacy (albo pod drzwi). Urządzenia robią za nas pranie, zmywają naczynia a nawet odkurzają domy. To wszystko pozwala nam zaoszczędzić czas. Mamy coraz szybsze samochody, coraz lepiej skomunikowane miasta, a wyjazd z Krakowa do Gdańska to kwestia kilku godzin, a nie całej nocy.
Zaoszczędzonym czasem możemy dysponować dowolnie. Jedni zdecydują się na pracę, która pozwoli im, na przykład, na zakup nowych i bardziej bajeranckich urządzeń do oszczędzania czasu. Inni wybiorą czas z rodziną i przyjaciółmi. Jeszcze inni przepuszczą go beztrosko między palcami, albo świadomie przeznaczą na odpoczynek.
Mam na imię Ewa.
Od prawie dwóch tygodni nie wychodzę z domu.
Od dawna doceniam możliwości, jakie daje nam współczesny świat. Dzięki nim moja kwarantanna jest znośna. Ale jednocześnie od prawie dwóch tygodni marzę o bezsensownym spacerze do osiedlowego sklepu, o straceniu kilkunastu minut w korkach i na szukaniu miejsca parkingowego pod kancelarią. O postawieniu obutej stopy na starym, nieużywanym pasie startowym i przyjrzeniu się z bliska tym wszystkim ludziom, którzy się gdzieś spieszą. O wybraniu schodów, zamiast windy – chociaż to też jest pewnie strata czasu.
Zgadzam się pozostanie w domu to oszczędność czasu na różne pochłaniacze czasu jak: zakupy itp. W tamtym roku kiedy głośno było o tym: #zostańwdomu – przyznam szczerze, że dwa tygodnie nie stanowiły dla mnie żadnego problemu, ale każdy kolejny dzień już wpływał negatywnie na mój stan psychiczny.