„Widziałaś jej ostatnie zdjęcie na Insta? Ale ona jest głupia!”, „Jak można było coś takiego wstawić” , „Jak z takim głosem można nagrywać na Youtube?”, „Jej profil jest beznadziejnie nudny, jak ona może na tym zarabiać. A widziałaś? Ostatnio była w Nowym Yorku, to musi zarabiać dużo!”, „A na Instastories mówiła, że zaraz potem lecą do Japoni! Zrobiłaby sobie w końcu dziecko i siadła na dupie”, „Po co mam oglądać jej śniadania? Co to kogo obchodzi?”
No właśnie. Po co?
Dostęp do Internetu ma większość Polaków. To narzędzie używane tak powszechnie, że właściwie trudno uwierzyć, że 20 lat temu mało kto miał stały dostęp do sieci, a o użytkowaniu Internetu w telefonach większość z nas nawet nie marzyła. Sporo osób nie miało nawet telefonu.
Jedni nie mogą bez niego żyć, inni twierdzą, że to narzędzie szatana, które przewraca dzieciom w głowach. Jedni kochają, drudzy nienawidzą, korzystają prawie wszyscy.
Teraz to ludzie żyć nie mogą bez Internetu
Ja należę do tych, którzy bez Internetu nie wyobrażają sobie życia. Dla niektórych to brzmi strasznie – dla mnie to sprawa oczywista. Gdyby Internet nagle zniknął z powierzchni ziemi, moje życie wywróciłoby się do góry nogami.
Z rachunkami musiałabym biegać do banku albo na pocztę. Straciłabym dostęp do wiadomości o tym, co się dzieję na świecie i do ulubionych seriali. Pewnie zaczęłabym częściej oglądać telewizję. Ulubione czasopisma kupowałabym w kiosku, w formie papierowej. Po jakimś czasie moje mieszkanie nie mogłoby ich pomieścić. Nie mogłabym zamówić i prolongować książek w bibliotece. Straciłabym możliwość pracy zdalnej. Co kilka tygodni musiałabym kupować nowe, papierowe kodeksy i komentarze. Straciłabym możliwość samodzielnej nauki nowych umiejętności. A przede wszystkim – straciłabym możliwość pielęgnowania mojej największej pasji, czyli blogowania.
Ile ty czasu siedzisz w tym Internecie! Życie Ci ucieka!
Tak, nie wyobrażam sobie życia bez dostępu do Internetu. I korzystam z niego na co dzień na potęgę. Nie liczę czasu, jaki spędzam w sieci. Nie myślę o Internetowym detoksie, o którym ostatnio mówi coraz więcej osób. Internet to dla mnie narzędzie pracy ( dostęp do najnowszych orzeczeń sądowych, do Legalisa), nauki, załatwiania niektórych spraw ( rachunki, niektóre zakupy), a także rozrywka.
Tak, lubię spędzać czas w social mediach. Lubię kontakt z moimi czytelnikami. Tak, śledzę niezliczoną ilość blogów. Tak, oglądam seriale na Netflixie. Nie, nie mam poczucia, że życie mi ucieka. Bo chociaż Internet, to część mojego życia, to Internet nie jest moim życiem.
Nie trać czasu w Internecie!
Jak już wspominałam, śledzę całkiem sporo blogów i blogerów ( właściwie przeważnie blogerek). I jestem zafascynowana pewnym, mocno nasilającym się ostatnio zjawiskiem. Nie tak dawno, jedna z dziewczyn-blogerek na Instastories udostępniła wiadomości, które dostała od innej dziewczyny. Wiadomości mniej więcej sprowadzały się do tego, że to, co blogerka udostępnia na swoim stories jest nudne i bez polotu.Wiadomości było kilka i były wysyłane w pewnych odstępach czasowych.
Fragmenty rozmów, które wstawiłam na początku tego wpisu są na porządku dziennym. Słychać je! W rozmowach na ulicy, w tramwajach, w knajpach, wśród znajomych. I to nie są rozmowy w stylu przypadkiem zabłądziłam w Internecie. To są rozmowy w stylu : nie mogę cię zdzierżyć, ale śledzę każdy twój ruch!
Nie wiem z czego to wynika i szczerze mówiąc trochę boję się nad tym zastanawiać, ale odnoszę wrażenie, że jest to zjawisko masowe. Dotyczy nie tylko obserwowania blogów i blogerów, ale też życia bliższej i dalszej rodziny, znajomych, byłych partnerów, dawnych znajomych, znajomych znajomych i znajomych znajomych znajomych.
Nie obchodzi mnie, co u mojej koleżanki z podstawówki, nie umówiłabym się z nią na kawę, ale widziałaś jaki ma paskudny dom? W życiu bym tak nie urządziła!
Znajoma z byłej pracy wyszła za mąż, widziałaś jaki jej mąż jest brzydki? A sprawdzałam na jego profilu, że jest windykatorem. No kto wychodzi za mąż za windykatora!
Ona wrzuciła na fejsa zdjęcie bieliźnie, żeby pokazać, że schudła! Kogo obchodzi, że ona schudła! Pewnie się głodziła przez pół roku.
Internet wciąga, zabiera życie, budzi frustrację
Dla mnie to dziwna forma samoumartwiania się. Ktoś codziennie, z własnej woli, przeznacza fragment czasu ze swojego życia, na obserwowanie tego, co nie tylko nie daje mu radości, wiedzy czy inspiracji, ale jeszcze go irytuje, powoduje złość.
Czasem jest to pewnie forma ucieczki od własnej, nie do końca satysfakcjonującej codzienności. Forma nowoczesnego eskapizmu. Popatrzę na cudze życie, to na chwilę zapomnę o swoim. Tylko kiedy okazuje się, że w tych cudzych życiach bohaterowie są szczęśliwi, uśmiechnięci, budują ładne domy i szczęśliwe relacje, to nasze własne życie wydaje się jeszcze mniej ciekawe.
Przy okazji zapominamy o tym, że zdjęcia w social mediach to tylko wycinek rzeczywistości, że każdy ma swoje zakręty i doliny, którymi niekoniecznie ma ochotę dzielić się publicznie. Przepis na katastrofę gotowy.
Bo taka osoba, patrząc na to cudze szczęście czuje się nieszczęśliwa. Rośnie w niej frustracja. Często w głębi duszy też by tak chciała, ale zamiast skierować swoją energię na działanie, kieruje ją w zupełnie inną stronę.
Mogłaby rzucić w kąt telefon, iść na siłownię, schudnąć i cieszyć się własną wspaniałą figurą. Mogłaby, ale jedną ręką scrolluje Facebooka a drugą sięga po ptasie mleczko. Mogłaby tak urządzić swoje mieszkanie, żeby dawało jej pełną satysfakcję, albo mogłaby chociażby zrobić z tego swój mały projekt, na którym można skupić uwagę przez najbliższe miesiące, zamiast na mieszkaniach koleżanek z podstawówki. Mogłaby pomyśleć o zmianie pracy na taką, która będzie jej przynosić satysfakcję, ale zamiast tego mówi, że ci, którym się udało to albo mają znajomości, albo pewnie mają coś za uszami – uczciwy człowiek nie ma szans.
Przekonania w realu
No właśnie. Te wszystkie silne przekonania , że się nie da. Zakorzenione czasami bardzo głęboko. Budują takie poczucie, że mnie się nie uda. Nie dam rady. Ale trochę głupio się do tego przed sobą przyznać. Znacznie łatwiej jest przerzucić to na innych. Jej się udało mieć nowy dom, ale co z tego, jak nie umie go urządzić! Tamta leci na wakacje? Co z tego, jak nic nie wie o życiu, będzie miała dzieci to zobaczy!
Każdy ma swoje problemy. Mniejsze lub większe. Każdy ma dwa wyjścia. Może znaleźć rozwiązanie i nad problemami pracować – to jest czasami droga przez mękę, ale droga w dobrym kierunku. Może z nimi utknąć i zachowywać się jak pies ogrodnika. Nie chcę mi się pracować nad sobą, ale nie chcę, żeby inni pracowali. Mnie się nie udało – nie chcę, żeby innym się udało. I w ten sposób nakręca się jakaś dziwna spirala złości, frustracji, które z czasem przybierają przeróżne formy. Niekiedy złośliwych komentarzy i uwag, czasem przykrych wiadomości prywatnych. To wszystko, co może przekształcić się w internetowy hejt, w obsesję i strach pomyśleć co jeszcze.
Morze możliwości
Z Internetem jest trochę jak z nożem. Może być super przydatnym narzędziem, a może być wykorzystany w niewłaściwy sposób. Internet daje niezliczoną ilość możliwości. Możesz założyć biznes online, możesz nauczyć się nowego języka, możesz podpatrzeć jak uprać poplamiony obrus albo podpatrzeć jak wygląda jedna z ulic wielkiego miasta na drugiej półkuli. A jeżeli faktycznie masz gorszy dzień, i ochotę na ucieczkę od rzeczywistości, to możesz odpalić ulubiony serial albo wypożyczyć film za grosze. Masz multum możliwości. Po co tracić czas na coś, co Cię nudzi, nie cieszy, albo jeszcze gorzej – drażni? Po co oglądać codziennie czyjeś Instastories, żeby co dwa tygodnie mu napisać, że jest nudne i beznadziejne?! Po co oglądać zdjęcie czyjegoś śniadania, jeżeli się uważa, że cudze śniadania nas nie obchodzą? Dlaczego nie skorzystać z super opcji „unfollow” albo chociaż „wycisz” czy „ukryj post”? To takie proste.
Internet i ja
W dobie Internetowego przesytu i Internetowych detoxów czasem warto zrobić sobie rachunek sumienia. Ja sobie taki zrobiłam. Co z niego wynika? Spędzam w Internecie bardzo dużo czasu. Bloguję, jestem obecna w social mediach – kocham to robić. Śledzę blogi, profile na Instagramie i kanały na Youtubie. Czerpię z nich garściami! Wiedzę, motywację, inspirację. Zostawiam innym miłe słowo. Cieszą mnie zdjęcia ładnych śniadań. Myślę sobie wtedy : a może ja też dzisiaj coś ułożę ładniej na talerzu albo podam sobie kawę w ładnej filiżance/ulubionym kubku ? Takie drobne zmiany, a od razu wpływają na samopoczucie.
Śledzę kilka blogerek o odmiennych poglądach od moich – słucham, czytam, poznaję inny punkt widzenia, poszerzam horyzonty. Ale z daleka trzymam się od treści, które mnie denerwują. Zwyczajnie szkoda mi na nie czasu. Nie scrolluję nerwowo tablicy w poszukiwaniu ofiary, nad którą mogłabym się ewentualnie popastwić. Nie wpadłabym na to, żeby regularnie oglądać kogoś, kto mnie wkurza. Tak jak nie umówiłabym się na kawę z kimś, z kim nie lubię przebywać. Jeżeli ktoś pyta o opinię, a akurat mam coś do powiedzenia – mówię szczerze. Ale nie wyrywam się z dobrymi radami na każdy temat. Bo Internet pod tym względem nie powinien różnić się od świata poza siecią. Przecież nie podbiegniesz na ulicy do obcej dziewczyny po to, żeby jej powiedzieć „w życiu bym się tak nie ubrała” albo ” z takim ryjem bym nie wyszła na ulicę”. A jednak wiele osób nie ma z tym problemu w sieci.
Zobacz też : Czy Internet jest miejscem publicznym?
Od niepochłaniania treści, które mnie denerwują robię pewien wyjątek. Staram się, w miarę możliwości czasowych być na bieżąco z tym, co się dzieje w kraju i na świecie. Przyswajanie tych informacji często nie należy do przyjemności, ale uważam, że dobrze jest orientować się w tym, co się dzieje wokół. Napisałam zresztą na ten temat kiedyś post na blogu.
Zobacz też : Dobrze wiedzieć, czyli dlaczego lubię być na bieżąco
Żeby nie było
Na koniec jeszcze słówko wyjaśnienia. Czasem w tym tekście piszę w drugiej osobie, ale to nie oznacza, że mówię personalnie o Tobie. Ten blog ma niewielką, ale wspaniałą społeczność, która przede wszystkim przynosi mi radość. Nieprzyjemne wiadomości od czytelników zdarzają się u mnie tak rzadko, że właściwie mogę je policzyć na palcach jednej ręki. O wiele częściej dostaję te miłe i przyjemne – czasem z pytaniem o radę, czasem z informacją o kupionej czy przeczytanej pod moim wpływem książce, czasem z podziękowaniem. Dlatego nie podejrzewam, żeby wśród stałych czytelników bloga były osoby, które śledzą go z jakichś niecnych pobudek 🙂
Nie mniej jednak to zjawisko niestety się nasila. Dlatego, jeżeli uznasz ten tekst za wartościowy, to proszę, podaj go dalej. Udostępnij w swoich mediach społecznościowych. Może trafi w ten sposób do kogoś, komu otworzy oczy na jakiś problem.
A na sam koniec chciałam podziękować wszystkim czytelnikom bloga! Bo to Wy jesteście dla mnie tą częścią Internetu, która daje mi ogromnego, energetycznego kopa na co dzień! Dzięki!
Rzeczywiście Internet dzisiaj zdaje się dominować nad pozostałymi mediami, łącząc w sobie wszystko, co do tej pory wymagało osobnych nośników – telewizji, radia, czasopism. Jednak wydaje mi się też, że jego władcza natura powoli prowadzi do zniewolenia. Wspomniałaś o rachunkach płaconych online i elektronicznych wydaniach gazet, dzisiaj mamy też Uber Eats, sieć wielu studentów pozbawiła indeksów – jedynej namacalnej pamiątki po studiowaniu , a kiedy zamówione online ubrania nam nie odpowiadają, możemy zamówić przez Internet kuriera, który zwróci to za nas. Nie mamy już żadnego powodu, żeby wychodzić z domu. Wszystko to jest szalenie wygodne, ale czy potrzebne? Obawiam się że za kilka lat zamienimy się przez to w pokolenie Hikikomori.
Osobiście nie potrafiłabym porzucić papierowych wydań gazet i książek na rzecz niebieskiego światła tabletu i odesłać w zapomnienie zapachu papieru i bibliotek.
Stały dostęp do sieci jest niesamowicie wygodny – nie ma z tym co polemizować. Ale według mnie powinniśmy korzystać z tego udogodnienia z głową. Wyjść czasem do ludzi, do biblioteki, do restauracji, nawet zapłacić rachunek w banku. Kiedyś ludzie żyli bez Internetu i świetnie sobie radzili. 🙂 A jeśli lubisz spędzać czas w towarzystwie Netflixa, polecam „Czarne Lustro” – dawno nie widziałam tak dobrej przestrogi przed technologią 😉
Ooo zgadzam się w zupełności! Korzystanie z głową to podstawa! Ja właściwie na upartego należę do tych osób, które, powiedzmy, czysto teoretycznie mogłyby żyć bez wychodzenia z domu – w sensie : tylko jeden dzień w tygodniu pracuję poza domem, mieszkam w mieście, w którym wszystkie zakupy spożywcze i inne można spokojnie ogarnąć przez Internet. Natomiast absolutnie nie wyobrażam sobie zamknięcia się z czterech ścianach. Bez wyjścia na zewnątrz, do ludzi, na spacer, na siłownię, do knajpki na dobry obiad. To by była dla mnie prosta droga do szaleństwa! Nawet jak mam taki dzień, kiedy muszę siedzieć przed kompem, bo mam dużo do zrobienia, to staram się wygospodarować chociaż pół godziny na spacer i półtorej wieczorem np. na siłownię, zumbę albo pilates.
Ale też cieszę się, że Internet oszczędza mi tyle czasu. Ostatnio stałam na poczcie po odbiór poleconego i stałam dobre pół godziny, a przede mną stało sporo ludzi ( i to całkiem młodych, ze smarfonami w rękach), którzy właśnie płacili rachunki gotówką na poczcie. Wtedy sobie pomyślałam właśnie, że mnie by było na to szkoda czasu.
Natomiast, co indeksów, ja mam jeszcze gdzieś mój papierowy, obowiązywał u nas przez pierwsze lata studiów i odetchnęłam z ulgą, kiedy wprowadzono indeksy elektroniczne. Straszne u nas było zawsze zamieszanie ze zbieraniem ocen, zawsze był z tym problem i zawsze ja miałam ogromny problem żeby się rozliczyć z sesji z indeksem na czas 🙂 Potem mogliśmy jeszcze zbierać „fizyczne” wpisy do indeksów, ale mnie to nawet przez myśl nie przeszło :D:D:D Ale to była też specyfika naszego wydziału chyba, że ze zbieraniem wpisów był taki bałagan 🙂
Zawsze mnie zastanawiało dlaczego ludziom chce się marnować czas na napisanie komuś, że jego blogj / post / śniadanie na insta jest nudny / beznadziejny itp. Przecież w to trzeba włożyć trochę energii! I po co? Korzyści żadne, a tylko denerwować się trzeba.
Ludzie zdecydowanie za rzadko korzystają z przycisku „unfollow”.
Generalnie zgadzam się z tym co piszesz, myślę jednak, że z Internetem (jak i praktycznie wszystkim) trzeba zachować jakiś umiar i wiedzieć, że jest w stanie sobie człowiek poradzić jak go zabranie. Moje pokololenie, które dopiero w latach nastolenich odkrywało ten świat myślę, że jest w stanie sobie bez niego poradzić. Nie wiem natomiast jak sprawa się ma z młodszymi odbiorcami. Czy kiedy Internetu by zabrakło byliby w stanie poradzić sobie w realnym życiu? Mam nadzieję, że jeszcze tak. Wygoda to jedno, ale zatracanie się to zupełnie inna kwestia. Stąd pewnie moda na detox 🙂
A tak na marginesie to masz chyba nową fryzurę, w której bardzo Ci do twarzy 🙂
Pozdrawiam ciepło,
Dziękuję!
Ja myślę, że miałabym ogromny problem z poradzeniem sobie bez Internetu. Przede wszystkim nie byłabym w stanie pracować zdalnie, z domu. Nie miałabym łatwego dostępu do najnowszego orzecznictwa sądowego. Musiałabym gigantyczne pieniądze wydawać na zakup nowych komentarzy do kodeksów. Zresztą, miałabym nawet problem z dostępem do najnowszych ustaw. Teraz, to jest jeden klik i pobieram daną ustawę, kodeks w najnowszej wersji, normalnie musiałabym przedzierać się przez dzienniki ustaw, które też musiałabym zdobyć „fizycznie”. Jeden klik i mam dostęp do wszystkich publikowanych orzeczeń nie tylko Sądu Najwyższego, ale też generalnie sądów z całego kraju. Czy dałoby się żyć bez internetu? Pewnie by się dało, ale na pewno byłaby to w moim życiu absolutna rewolucja. Trochę jak z życiem bez prądu czy dostępu do bieżącej wody. Całe pokolenia tak żyły, w niektórych miejscach na świecie nadal ludzie tak żyją, ale ja sobie na chwilę obecną, na dłuższą metę tego nie wyobrażam ;D
Nigdy nie pojmę jak ludziom chce się swój czas poświęcić na sianie komentarzy tego typu. No chyba że, to są sami frustraci, którzy tylko w internecie mogą ulżyć swojemu ogólnemu niezadowoleniu….A mogli by pójść pobiegać, zawsze to szansa na wyprodukowanie endorfin.
Korzystam z Internetu z głową, a przynajmniej staram się 🙂 Choć przyznam się, że czasem wiszę na telefonie tak bez celu, by tylko zająć jakoś swój czas, a np. wiem, że mogłabym wykorzystać na coś bardziej produktywnego. U mnie taki detoks był ostatnio bardziej od komputera, bo za dużo Netflixa się pojawiło i na urlop wybrałam książki 🙂
Netflix potrafi wciągnąć ! Ostatnio słyszałam taką radę dotyczącą seriali, że najlepiej, jak nas wciągnie dany serial, wyłączać go w połowie odcinka – wtedy się najmniej dzieje 🙂 Potem, jak na końcu mamy jakiś cliffhanger, to ciężko się oderwać 😀
Czytałam już wczoraj, co napisałaś, ale jakoś słowa mi się nie kleiły. Akurat wczoraj wieczorem sama tak trochę czas marnowałam na słuchanie kogoś i krytykowanie. U mnie to najwyżej tylko przegadane z rodziną. Ja nie z tych, co pójdą i będę na kogoś coś wypisywać. Mogę w 4 ścianach skrytykować i tyle, ale… Z drugiej strony osobę dalej słucham, bo jednak potrafiła mnie już do wielu zmian zainspirować. Człowiek nie jest kryształowy i też komentuje, ale jak mówię, to zostaje w czterech ścianach, a nie oczernianie publiczne. Najważniejsze, że idzie wraz za tym inspiracja do zmian. 🙂
Moim zdaniem też jest różnica, między taką konstruktywną krytyką, a typowym krytykowaniem „sztuka dla sztuki”. Wiadomo, że nie jest tak, że wszystko nam się u danej osoby podoba – tak samo jak w realnym życiu, na przykład ze znajomymi. Mamy wartościowe znajomości, przyjaźnie, ale nie jest tak, że nasi przyjaciele są chodzącymi ideałami 🙂 Ale mimo tego, te znajomości są dla nas wartościowe.
Poruszyłaś fajny temat – od siebie dodam, że ze wszystkiego trzeba korzystać z głową, chociaż tą głowę łatwo stracić. Również nie wyobrażam sobie braku dostępu do internetu. On pomaga mi w ogarnięciu codziennego życia… i chwała mu za to:D
pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Zgadzam się w 100% ! Rozwaga i odpowiedni balans przede wszystkim! I najważniejsze – nawet, jak czasem tę głowę stracimy, to zawsze można się przywrócić do pionu i wrócić do rozważnego korzystania z dóbr technologii!
Pozdrawiam serdecznie!
Mnie ostatnio jakoś zmęczył internet i coraz mniej mam zapału do blogowania, tym bardziej, że umiem coś robić, albo na 100%, albo wcale, więc coraz częściej zastanawiam się nad tym, czy nadal warto…
Mam nadzieję, że to tylko przejściowa sytuacja! Pewnie, że warto! Szkoda by było, gdybyś zdecydowała się porzucić blogowanie!
Jestem pewna, że i ja mam takich pseudofanów. Jest na pewno kilka osób, które mnie nie lubi, ale szpiegują wszystkie moje poczynania. Ale mam ich szczerze w nosie 🙂 W ten sposób chyba najzdrowiej jest do tego podejść.
Swoją drogą to jest chyba jakieś nowe zjawisko psychologiczne…
U siebie nie pozwalam nawet na kpiny z innych, czy niemiłe komentarze wobec innych czytelniczek. Ale też na palcach jednej ręki mogę zliczyć takie przypadki.
Przykładowo moim marzeniem jest zbudować miejsce przyjazne dla kobiet o wszystkich kształtach. <3
Trzymam kciuki za spełnienie tego marzenia! A do takich osób faktycznie, najlepiej podejść z dystansem. Zresztą, mam wrażenie, że z czasem człowiek się na takie rzeczy po prostu robi coraz bardziej odporny w naturalny sposób.
Bardzo ciekawy artykuł, bo napisany lekko o dość poważnym zjawisku. Nie marnujmy swojego czasu na nierealne życie i niepotrzebne frustracje.
Dziękuję bardzo! I popieram w pełni! Szkoda życia!
Siedzę, bo lubię czytać blogi takie jak te. Ale ostatnio nic nowego… wszystko u Pani w porządku?
Wszystko w jak najlepszym porządku. Dziękuję za miłe słowa. Ostatni wpis, o sprawach karno-rozwodowych pojawił się równo tydzień temu 🙂