W listopadzie 2019 roku światło dzienne ujrzał mój e-book „#Lawyerka. Miałam być adwokatem, bloguję o prawie”. Jego tworzenie było dla mnie niesamowitą przygodą i bardzo ciekawym procesem, podczas którego bardzo wiele się nauczyłam. Nie tylko o samym tworzeniu, ale też o sobie.
Dzisiaj opowiem Ci krok po kroku o tym jak postawał. Od pomysłu, po gotową książkę. O pisaniu, rutynie pracy, redakcji, korekcie, składzie – czyli o wszystkich niezbędnych etapach pracy. Ale nie tylko. Opowiem Ci o moich wątpliwościach, niepewności i braku wiary w siebie w trakcie tworzenia. To też był bardzo ciekawy i ważny aspekt tej pracy.
Może czas kwarantanny to dobry czas na to, żeby zacząć tworzyć?
Nie namawiam Cię teraz do zakupu e-booka, wiem, że wszyscy mamy swoje wydatki, a czasy są ciężkie, ale gorąco zachęcam Cię do pobrania darmowego rozdziału o mojej pierwszej rozprawie sądowej. A na YouTube możesz posłuchać rozdziału o lekcjach, które wyciągnęłam z aplikacji adwokackiej.
Skąd wziąć pomysł na e-booka?
Pytanie o źródło pomysłów na książki podobno niesamowicie wkurza wszystkich pisarzy i absolutnie nie wolno go zadawać w wywiadach. Na szczęście nie jestem pisarką, więc chętnie opowiem skąd u mnie pomysł na napisanie e-booka o studiach, aplikacji adwokackiej i pracy prawnika i gdzie takich pomysłów szukać.
Źródłem pomysłu może być tak naprawdę wszystko. W zależności od tego, jakiego e-booka chcesz stworzyć. Zaczęłabym od zadania sobie pytania : „dlaczego?”, a zaraz potem „po co?”
Dlaczego w ogóle chcesz wydać e-booka? Co chcesz przekazać? W czym się specjalizujesz? W jaki sposób to może przydać się innym?
To powinna być, moim zdaniem, podstawa dla tworzenia jakichkolwiek treści. Przy czym Twoją motywacją wcale nie musi być zbawienie świata i dostarczenie wiedzy tajemnej, która pomoże ludzkości. Możesz uczyć, inspirować albo po prostu dostarczać rozrywki. Nie każdy szuka wyłącznie megaambitnych i przydatnych treści. Zobacz jaką popularnością cieszą się proste kryminały czy romanse. Nie ma w tym niczego złego.
Ja miałam i mam nadal kilka pomysłów na e-booki. Zaczęły mi się one rodzić w głowie chyba w okolicach 2018 roku. Wiem, że jako prawniczka dysponuje dużą wiedzą, która po prostu jest przydatna dla innych na co dzień. Potrafię tę wiedzę przekazywać w prosty i przystępny sposób. A jednak mój pierwszy e-book wcale nie był prawnym poradnikiem.
Dlaczego?
Od 2017 roku, od kiedy zaczęłam dzielić się moimi doświadczeniami związanymi z aplikacją adwokacką na blogu, treści te cieszyły się ogromną popularnością. W pierwszej dobie od opublikowania wpisu o tym, czego nauczyła mnie aplikacja adwokacka przeczytało go ponad 300 osób, chociaż moje zasięgi na Facebooku czy Instagramie były wtedy o wiele mniejsze niż teraz. Bardzo często dostawałam pytania od czytelników o kwestie związane ze studiami, z aplikacją, z wyborem mojej życiowej drogi. Postanowiłam, że fajnie byłoby to wszystko zebrać w jednym miejscu, zwłaszcza, że nikt wcześniej czegoś takiego nie zrobił. Ot – cała filozofia. Pomysł po prostu urodził się jako odpowiedź na potrzeby moich czytelników.
Po prawie czterech latach prowadzenia bloga i sprawdzania statystyk wiem mniej więcej, które wpisy cieszą się dużym zainteresowaniem. To ważna wskazówka dla tworzenia kolejnych. Pomocne w znalezieniu pomysłu na e-booka jest przestawienie się z myślenia o sobie ( o czym mogę opowiadać?) na myślenie o innych (o czym ktoś chciałby ode mnie posłuchać).
Zobacz też :
Egzamin na aplikację adwokacką
Egzamin na aplikację sędziowską i prokuratorską
Praca nad e-bookiem krok po kroku
Kiedy zdecydowałam, że chcę pisać e-booka o doświadczeniach ze studiów, aplikacji i pracy prawnika, trzeba było zabrać się do pracy. Mrówcza i codzienna praca to mało romantyczny element tej całej układanki, a jednocześnie konieczny. Ile osób marzących o wydaniu własnej książki nigdy nie zaczęło jej pisać?
Pomysł miałam w głowie już wiosną 2019 roku. Pierwszym i niezbędnym etapem jego tworzenia było … myślenie.
Dokładnie tak.
Na początku układałam sobie w głowie to, co miało znaleźć się w środku. Codziennie, przez kilka, a może nawet kilkanaście tygodni zadawałam sobie pytania : co? po co? dlaczego? Wbrew pozorom, to był najważniejszy etap tworzenia i z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że trwał on dość długo. O wiele łatwiej nam się pracuje, kiedy mamy porządek w głowie. Nawet, jeżeli później ten porządek się zmienia.
Plan e-booka
Kiedy ułożyłam sobie wszystko mniej więcej w głowie, przystąpiłam do sporządzenia pisemnego planu. Zaczęłam od burzy mózgu i wszystko to, co układałam sobie w głowie, przerzucałam na papier : rozdziały, ich zawartość, wydarzenia, punkty zwrotne mojej historii.
Można to robić w rozmaitej formie i u mnie też tak to wyglądało. Jednego dnia siadałam i tworzyłam mapę myśli, innego po prostu zrzucałam wszystko co mi przychodziło do głowy na kartkę.
Z tego wszystkiego w okolicach lipca miałam stworzony gotowy i szczegółowy plan e-booka. Wyglądał mniej więcej tak, jak dziś wygląda spis treści, chociaż oczywiście uległ drobnym modyfikacjom. To bardzo ważne, żeby na bieżąco weryfikować swoje pomysły i nie trzymać się sztywno planu za wszelką cenę. Przecież nasza głowa, skupiona na danym zagadnieniu, cały czas pracuje. Codziennie wpadają do niej nowe pomysły, które siłą rzeczy często okazują się lepsze.
Rutyna pisania
Początki pisania e-booka
Zaczęłam pisać pod koniec lipca. Sierpień był dla mnie mocno lajtowy, jeżeli chodzi o pracę w kancelarii i pracę nad blogiem. Zrobiłam sobie mini wakacje, ale jak to ja, nie potrafiłam usiedzieć całkowicie bezczynnie, więc pisałam.
Samo pisanie jest tak naprawdę bardzo żmudnym etapem. Siadasz i stukasz w klawiaturę. Musisz się skupić, musisz mieć w miarę odświeżoną głowę, bo inaczej po prostu piszesz głupoty. Zdarzają się zarówno lepsze, jak i gorsze dni, ale tak naprawdę wszystko jest kwestią odpowiedniej samodyscypliny. Gdyby nakręcić film o tym, jak wygląda tworzenie treści, to byłby najnudniejszy film na świecie. Ja mimo wszystko odnalazłam w tym bardzo dużo zabawy.
W sierpniu do tworzenia e-booka podchodziłam jeszcze w miarę na luzie. Pisałam nieregularnie, zdarzały się dni, kiedy nie robiłam tego w ogóle, na przykład podczas weekendowego wyjazdu do Wierchomli. Nie miałam wyznaczonych godzin na pisanie ani limitu treści do stworzenia. Ale pisałam. Powoli przesuwałam się do przodu.
Wątpliwości
Chciałam sprawdzić, czy tworzenie e-booka w ogóle mi się spodoba. Szczerze mówiąc chyba sama wtedy jeszcze nie wierzyłam, że go napiszę. Przypominały mi się te wszystkie sceny z dzieciństwa, kiedy mówiłam, że jak dorosnę to zostanę pisarką, a potem zaczynałam pisać kolejne „arcydzieła” w zeszytach w cienką linię i żadnej historii nie doprowadziłam do końca. Miałam smutne poczucie, że z e-bookiem będzie tak samo.
O tym, co tworzyłam wiedział na początku tylko Lawyerek, ale pod koniec sierpnia postanowiłam, że nie mogę tego robić w ten sposób. Skoro e-book ma być konkretną dawką wiedzy i inspiracji, to muszę go tworzyć przy udziale mojej społeczności. Z drugiej strony – co będzie jak pochwalę się, że piszę e-booka a potem go nie napiszę?
Pod koniec sierpnia wysłałam newsletter, w którym uchyliłam rąbka tajemnicy. W mocno warunkowym tonie. Wspomniałam, że „może” zbiorę wszystkie swoje doświadczenie w jednym miejscu, „może” w formie e-booka. Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu uśmiecham się pod nosem. To było bardzo asekuracyjne. Cały czas bałam się ujawnić ten projekt, pomimo tego, że miałam dokładnie rozpisany plan e-booka i całkiem sporo treści!
Cieszę się, że wtedy to zrobiłam. Dostałam wiadomości, z których wynikało, że są osoby, które czekają. Dostałam też ważną informację zwrotną, o czym te osoby chciałyby poczytać. Na szczęście w wielu punktach było to zbieżne z tym, o czym chciałam pisać.
Wrzesień/październik
Pierwszy tydzień września poświęciłam na tworzenie treści na mój kanał na YouTube. Nagrałam wtedy między innymi film o tym, czy warto iść na prawo, jeżeli nie masz znajomości w branży. To był lekki, ale bardzo szybki oddech od pisania treści. W drugim tygodniu września z powrotem pisałam pełną parą. Większość czasu poświęconego na moją pracę, nazwijmy to „twórczą” poświęcałam właśnie na pisanie.
Wtedy powoli wyrabiałam sobie rutynę pracy – wstawałam wcześnie rano, siadałam z kubkiem kawy przed komputerem i od razu zaczynałam pisać. Odsunęłam na bok inne projekty. Krok po kroku przestawałam się powoli interesować tym, co się dzieje wokół – pisałam, pisałam, pisałam.
Pod koniec września pracą nad e-bookiem pochwaliłam się na Instagramie. Cieszę się, że to zrobiłam, bo reakcja moich obserwatorów zmotywowała mnie do dalszej pracy.
Na przełomie września i października pisałam już praktycznie non-stop. Od rana do wieczora. Byłam trochę jak w transie. Przyznaję, tęsknie za tym trybem pracy, chociaż wiem, że nie mogłabym tak pracować na dłuższą metę. Na finiszu zaczęły wysiadać mi…nadgarstki! Sztywniały mi palce, cierpły ręce. To było przedziwne i niepokojące uczucie. Ale nie dziwię się – w końcu zdarzało mi się stukać w klawiaturę nawet 12-15 godzin dziennie. O tym, jak wyglądała moja praca i do jakiego stopnia nie interesował mnie świat wokół mogli przekonać się Ci, którzy obserwowali mnie na Instagramie. ( Chociaż to zdjęcie z późniejszego etapu pracy – analizowania zmian redakcji.)
W drugim tygodniu października 2019 roku moja praca nad tworzeniem treści do e-booka dobiegła końca! Byłam bardzo szczęśliwa i… nie bardzo wiedziałam co dalej.
W jakim programie pisałam e-booka?
Jeżeli chodzi o kwestie techniczne – do napisania e-booka nie używałam żadnych bajeranckich programów. Pisałam po prostu w Pages. To było dla mnie proste, wygodne i … darmowe. Kiedy zaczynałam, szukałam informacji o przeróżnych programach przeznaczonych do tworzenia tego typu treści, ale szczerze mówiąc, wbudowany edytor tekstu w moim Macbooku okazał się wystarczający – zarówno jeśli chodzi o pisanie, jak i o skład e-booka. Myślę, że jeżeli zdecyduje się tworzyć kolejną dłuższą formę, to też nie będę szukać żadnych nowych rozwiązań technicznych. Pisanie w Pages okazało się pewnym utrudnieniem na etapie redakcji i korekty, ale o tym za chwilę.
Redakcja i korekta
Bardzo ważnym etapem pracy nad e-bookiem była jego redakcja, a potem korekta. Są osoby, które myślą, że można to spokojnie pominąć – „przecież umiem pisać po polsku”, ” byłam dobra z ortografii” itd.
Redakcja i korekta są etapami, których absolutnie nie należy pomijać, jeżeli chcemy wydać przyzwoicie napisany tekst. Ja z chęcią skorzystałabym z redakcji i korekty przy tworzeniu każdego wpisu blogowego. Niestety, nie mam, póki co, takiej możliwości.
Redakcja jest przygotowaniem tekstu pod względem językowym, stylistycznym. Redaktor na tym etapie wyłapie błędy logiczne, nieścisłości w tekście, powtórzenia, błędy stylistyczne i językowe. Nada tekstowi płynności. Korekta natomiast poprawia błędy ortograficzne, interpunkcyjne itd.
Kiedy skończyłam pisać wydrukowałam dwa egzemplarze tekstu, jeden z nich wręczyłam Lawyerkowi, drugi zostawiłam sobie – oboje wzięliśmy zakreślacze w dłoń i zaczęliśmy ten materiał poprawiać. Byłam zaskoczona, bo już wtedy poprawiłam bardzo dużo. Zarówno jeżeli chodzi o treść, jak i o formę. Wiedziałam, że tekst pójdzie jeszcze do redakcji, ale chciałam go najpierw maksymalnie dopracować we własnym zakresie.
Redakcja e-booka
Jeżeli chodzi o redakcję, miałam ogromne szczęście bo trafiłam na fantastyczną panią redaktor. Na początku myślałam o redakcji przez Internet – jest mnóstwo firm świadczących tego typu usługi. Wysyłasz tekst, dostajesz wycenę, zlecasz redakcje i korektę, dostajesz poprawiony tekst na maila, wszystko dzieje się online. Z perspektywy czasu cieszę się, że nie skorzystałam z tego rozwiązania i miałam okazję kilkakrotnie spotkać się z panią redaktor, żeby porozmawiać o tekście i wprowadzanych zmianach. To było dla mnie bardzo rozwijające i pouczające doświadczenie. Polecam każdemu.
Ten etap był dla mnie bardzo ważny – po raz pierwszy pokazałam tekst komuś „z zewnątrz”. Dostałam wiele cennych uwag, a pani redaktor sprawiła, że ten sam tekst, nagle zaczął wyglądać inaczej. Wciąż był mój, ale został delikatnie, choć stanowczo, oszlifowany. Pozostawiłyśmy prosty styl i potoczny język – charakterystyczny dla tworzenia treści blogowych – krótkie akapity, nieformalne zwroty, swobodny ton wypowiedzi.
Były takie miejsca w e-booku, które dziwnie zgrzytały. Słyszałam te zgrzyty, jednak nie potrafiłam ich uciszyć. Po poprawkach redakcyjnych te miejsca zaczęły płynąć.
Pani redaktor wychwyciła też naleciałości językowe, których nie byłam świadoma – na przykład nadużywałam słowa : „totalnie”. „Totalnie to”, „Totalnie tamto”, coś mi się „totalnie podobało”, coś mi ” totalnie nie pasowało”. To nie brzmiało dobrze i nie było zamierzone. Nawiasem mówiąc słowa „totalnie” nie powinniśmy używać, dla wzmocnienia zaprzeczeń.
Tak…dzięki redakcji nabrałam nieco więcej świadomości słowa.
W tekście pojawiły się również błędy logiczne, których nigdy nie wychwyciłabym sama.
Na przykład, w rozdziale o pisaniu pracy magisterskiej napisałam, że to był kolejny moment w moim życiu, kiedy poczułam, że mogłabym tak pracować w przyszłości ( w domu, we własnym tempie). W domyśle, pierwszym momentem było przygotowywanie się do sesji w takim samym trybie. Tyle, że …. o tym pierwszym momencie zapomniałam napisać kilka rozdziałów wcześniej. A byłam przekonana, że o tym wspominałam. Sama tego nie wychwyciłam – za blisko tekstu byłam. Nie wyłapał tego też Lawyerek, który dobrze mnie zna i po prostu wiedział, o co mi chodzi. Dlatego redakcja jest niezbędna.
Przerwa
Po redakcji tekst musiał się „odleżeć” . Wprowadziłam poprawki i dokonałam składu tekstu. O składzie opowiem jeszcze kilka słów na końcu. Ponieważ redakcję i korektę wykonywała ta sama osoba, musiała od mojego tekstu odpocząć. W przeciwnym razie korekta nie mogłaby być aż tak efektywna. Tak działa nasz mózg – często dopowiada nam to, czego nie widzimy.
Poza tym, dzięki temu, ja również mogłam odpocząć od tematu e-booka. A przynajmniej od tematu jego tworzenia. Ogarniałam wtedy powoli inne kwestie, na przykład budowanie sklepu. Po około trzech tygodniach mogłam wrócić do tego tekstu na spokojnie. To było dla mnie bardzo ważne – uważałam i uważam, że takie treści nie powinny być publikowane na gorąco. Kilka tygodni pomiędzy napisaniem a wydaniem e-booka to dobry czas na spojrzenie na własny twór chłodnym okiem.
Na początku listopada wyjechałam na ponad dwutygodniowy autobusowy wyjazd do Grecji. Starałam się wtedy nie myśleć o e-booku. Na co dzień byłam wystarczająco zestresowana całym procesem jego tworzenia, nie chciałam obwozić tego stresu razem ze mną po Bałkanach.
Ale podczas podróży, prawdopodobnie w Macedonii Północnej nagle doznałam olśnienia! Przypomniałam sobie, że gdzieś w tych ponad dwustu stronach tekstu, jest jedno zdanie, które powinnam poprawić. Dotyczyło wyboru pomiędzy aplikacją adwokacką i radcowską.
Pisałam, że w czasach, kiedy wybierałam aplikację radcowie nie mogli uczestniczyć w sprawach karnych. Zdanie to niedokładnie oddawało to, co chciałam przekazać – radcowie nie mogli występować wtedy w sprawach karnych w charakterze obrońców, mogli natomiast pełnić np. rolę pełnomocników oskarżycieli posiłkowych. Większość czytelników chyba nie zwróciłaby uwagi na ten skrót myślowy. Ale wtedy, w kilkunastogodzinnej trasie, podziwiając górzysty krajobraz Macedonii Północnej w jesiennej odsłonie, pomyślałam, że natychmiast po powrocie muszę wprowadzić poprawkę.
Nasz mózg działa w niesamowity sposób. Zwłaszcza, kiedy damy mu odpocząć od jakiegoś intensywnie wałkowanego tematu.
Korekta e-booka
Tekst przeszedł korektę dwa razy. Pierwsza była takim grubszym sitem. Służyła wyłapaniu większości błędów. Druga była raczej kosmetyką. Później Pani Redaktor sprawdziła jeszcze czy prawidłowo wprowadziłam poprawki. Na tym etapie pracowałyśmy na papierowej wersji e-booka. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Pracowałyśmy na różnych systemach. Ja, we wspomnianym wcześniej Pages na Macbooku a pani redaktor na programach windowsowskich. To sprawiło nam trochę problemów w czasie redakcji i chciałyśmy tego uniknąć. Wprowadzanie ręcznie poprawek było bardziej żmudne, ale bezpieczne.
Korekta wyłapała nie tylko błędy interpunkcyjne czy literówki, ale też popełnione przeze mnie błędy składu, ale o tym za chwilę.
Skład
Do złożenia e-booka nie używałam żadnych specjalistycznych programów. Robiłam to w Pages. W Pages również konwertowałam e-booka do formatów pdf i epub. Natomiast do konwersji do mobi użyłam bodajże programu Calibre. Skład e-booka był w moim przypadku stosunkowo prosty, bo książka to głównie tekst. Bez zbędnych ozdobników, praktycznie bez obrazków. Okładka, spis treści, rozdziały, podrozdziały i treść. Pani redaktor czuwała nad tym, żeby wszystko wyglądało tutaj prawidłowo.
Wiem, że wiele osób składa swoje e-booki korzystając na przykład z programu Canva. W wersji płatnej lub darmowej.
Przy składaniu e-booka popełniłam trochę błędów laika, które na szczęście wyłapała pani redaktor. Na przykład zostawiłam sporo „wiszących spójników” na końcu wersów. Niepoprawnie używałam pauz, półpauz i dywiz. Dla niewtajemniczonych, najprościej mówiąc chodzi o długość „kresek” używanych w tekście. Na przykład przy wyrazach czy nazwiskach dwuczłonowych stawiamy dywizy – krótkie kreski, nie oddzielamy ich spacjami. Ale na przykład przy dialogach stawiamy pauzę lub półpauzę, wiedzieliście? Bo mnie na początku było wszystko jedno 🙂
Warto poczytać sobie o zasadach składu, żeby nie być potem niemiło zaskoczonym. Po wykonaniu tych prac pozostały już tylko kwestie techniczno-organizacyjne – nadanie numeru ISBN, dokończenie stawiania sklepu, ustalenia z księgową. Ale twórcza praca była już, dla mnie, zakończona.
Wątpliwości i satysfakcja
Pokrótce przedstawiłam etapy tworzenia e-booka. Od pomysłu, nad którym zaczęłam myśleć wiosną, do gotowej książki, której sprzedaż ruszyła pod koniec listopada.
Po drodze dopadały mnie różne myśli i wątpliwości. Nie wiem dlaczego, ale napisanie własnego e-booka na początku wydawało mi się czymś nierealnym i niedoścignionym. Jak się okazuje da się – potrzebny jest pomysł, samozaparcie, praca i czas.
Czasami potrzebna jest też pomoc innych. Mój e-book na pewno nie powstałby gdyby nie Lawyerek, który towarzyszył mi na każdym kroku, wspierał, kibicował, pomagał w kluczowych momentach i wierzył we mnie dużo bardziej niż ja sama.
Z perspektywy czasu cieszę się, że obawy nie przeszkodziły mi w realizacji celu. Stworzyłam produkt, który pomaga i inspiruje licealistów myślących o karierze prawniczej, studentów i aplikantów. Dostałam wiadomości od osób prowadzących własne kancelarie i doświadczonych na rynku, że dziękują mi za stworzenie tego e-booka, bo dzięki niemu lepiej mogły poznać perspektywę młodszych adeptów sztuki prawniczej. Ale ten e-book to nie jest poradnik o tym, jak zostać dobrym prawnikiem – to moja historia. Historia dojrzewania do zmiany i życia na własnych zasadach. Paradoksalnie napisanie e-booka stało się kolejnym, bardzo ważnym jej etapem.
Jeżeli myślisz o stworzeniu własnego e-booka, albo o wydaniu tradycyjnej książki nie poprzestawaj na marzeniach! Zabieraj się do pracy, a ja życzę Ci powodzenia!
Mój e-book odsunął się mocno w czasie. Były plany, nawet szkic, ale zabrakło czasu na stworzenie. Teraz myślę o trochę innej tematyce, poprzedni więc poczeka. Wole tworzyć paczki grafik na portale społecznościowe, które już są u mnie w sklepie, niż siedzieć i pisać.
W swojej głowie napisałam już tyle e-booków i książek, że mogłabym zasilić przynajmniej 3 regały Biblioteki Narodowej. Ale ciągle brakuje motywacji, pomysłu na zakończenie, za to nie brakuje wątpliwości. Bardzo się cieszę, że Tobie się udało, bo kibicowałam Ci od samego początku! Jesteś inspiracją dla nieopierzonych kandydatów na pisarzy <3
Wiem, że sprzedajesz tego e-booka w ramach działalności nieewidencjonowanej. A może napiszesz kiedyś coś o sprzedawaniu przy okazji prowadzenia zwykłej minifirmy? Wiesz, kiedy korzystasz ze wszystkich rządowych udogodnień finansowych i nie chcesz przeskakiwać na VAT. Taki poradnik od strony prawnej dla zielonych samozatrudnionych bardzo by się przydał – może nie całej blogosferze, ale na pewno mi. Wtedy chociaż jedną e-bookową wątpliwość udałoby się rozwiać 🙂
Dziękuję za tak miłe słowa! Bardzo miło mi to czytać! Myślałam od stworzeniu takiego wpisu, nie ukrywam, że dużo zależy od tego, jak zostanie przyjęty ten wpis 🙂
a jak to wyglada z kwestiami sprzedażowymi? trzeba mieć własna działalność gospodarcza czy nie? co z ew. kwestiami podatkowymi?