Macie takie miejsca na ziemi, które nie wiedzieć czemu chwytają Was za serca? Taka miłość od pierwszego wejrzenia, tylko, że to wejrzenie skierowane jest w stronę jakiegoś fragmentu krajobrazu, lipowej alei, mgły unoszącej się w dolinie? Taki miejsca na trwałe wrysowują się w pamięć, zostają i pomagają, kiedy przychodzi gorszy dzień. Mam kilka takich miejsc, a w tym roku spotkało mnie wielkie szczęście, bo do moich wspomnień dołączyły przynajmniej dwa nowe. O pierwszym Wam już wspominałam i było to francuskie La Salette. Drugie to włoskie Castel Sant’Elia.
Nieplanowany wyjazd
Wiem, że we wpisie z podsumowaniem października pisałam, że listopad zapowiada mi się domowo. Tymczasem, w środę 8 listopada wylądowaliśmy w Rzymie. Po zwiedzaniu Forum Romanum i przejściu przez miasto, rozstaliśmy się jako grupa z przewodnikiem w okolicach Placu Weneckiego. Stamtąd dotarliśmy do Flaminio. Po małych perturbacjach znaleźliśmy kolejkę, która dowiozła nas na Saxa Rubra, gdzie z kolei cudem zdążyliśmy na autobus do Castel Sant’Elia.
Jeżeli chcecie się dowiedzieć, jak to się stało, że ostatecznie minęłam się z prawdą co do moich listopadowych domowych planów, zapraszam Was do obejrzenia vloga z pierwszych dwóch dni pobytu we Włoszech. Tam wyjaśniam całą tę sytuację. Tam też zobaczycie moje pierwsze spojrzenie na Castel Sant’Elia.
Początkowo trzeciego dnia wyjazdu mieliśmy jechać do Rzymu, ale ponoć tego dnia odbywał się strajk. Metro i autobusy miały kursować tylko w ściśle określonych godzinach – wczesnym rankiem i późnym popołudniem. Pogoda zapowiadała się bardzo niepewnie, więc podjęto decyzję o tym, że zostajemy w Castel Sant’Elia.
Ja w podejmowaniu tej decyzji udziału nie brałam ( taki urok zorganizowanych wyjazdów), ale ani przez chwilę nie żałowałam, że taka decyzja została podjęta. Dlaczego ? Zobaczcie sami :
Castel Sant’Elia (Zamek św. Eliasza)
Castel Sant’Elia (Zamek św. Eliasza) to niewielka miejscowość miejscowość w prowincji Viterbo, w regionie Lacjum. Z dworca Saxa Rubra można dostać się do niej autobusem, ale trzeba być uważnym. Do Castel Sant’Elia niektóre autobusy jeżdżą prostą trasą, około 40 minut. Inne natomiast jeżdżą przez góry, trasą bardziej może widokową, ale znacznie, znacznie dłuższą i do tego nieprzyjemną dla osób z chorobą lokomocyjną. Gdybyście znaleźli się w tej okolicy, i nie mieli pod ręką dobrego rozkładu jazdy, lepiej upewnijcie się u kierowcy.
Pomimo tego, że Castel Sant’Elia było naszą bazą noclegową przez tydzień, to właściwie na spacery po miasteczku wcale nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Ten jeden dzień, który zostaliśmy, podzieliliśmy na spacer po klasztorze, przejście przez miasteczko i długi, leśny spacer do pobliskiego Nepi.
Dlatego później wracając z Rzymu autobusem, zawsze starałyśmy się wysiąść przystanek wcześniej i zrobić sobie krótki spacer po miasteczku. Wstępowałyśmy oczywiście po drodze na pizzę. Naszą miejscówką do codziennego odwiedzania stała się mała pizzeria, której nazwy nie znam, ale znajdowała się po drodze między przystankiem autobusowym a sanktuarium a na szybie, miała dużą namalowaną/naklejoną… żyrafę. W środku pan i pani w średnim wieku, niemówiący po angielsku (z którymi bez problemu się dogadaliśmy za pomocą gestu i uśmiechu) i kilka uroczych zdjęć z przed co najmniej kilku dekad. Żałowałam, że nie mówię po włosku i że nie mogę zapytać tych państwa, jaka historia kryje się za tym miejscem i tymi zdjęciami.
Raz też udało nam się trafić na stragany z lokalnymi produktami. Wprawdzie było dość późno i powoli się one zbierały, ale zdążyłam kupić pyszny lokalny ser ( mieszankę sera krowiego i owczego). Okazuje się, że nie mówiąc w żadnym wspólnym języku bez problemu dogadaliśmy się z jego sprzedawcą. Przykładając dwa palce do głowy i zakrzywiając je odpowiednio pokazał nam, że ser jest z „muuuu” i „beeee”. Mało tego, na hasło Polonia, udało nam się dowiedzieć, że był on w Polonia, w Cracovia. Po co? „Okna, dżob!”. Granice istnieją tylko w naszych głowach.
Nocleg w Klasztorze
W Castel Sant’Elia nocowaliśmy w sanktuarium. Oczywiście taki nocleg ma swoje plusy i minusy. Wiadomo, tzw. dom pielgrzyma to nie hotel, a warunki jakie tam panują pewnie nie zadowolą każdego. Ja byłam zadowolona w pełni. Miałam wszystko czego mi trzeba, poza dobrym zasięgiem, co ograniczało znacznie mój dostęp do Internetu wieczorami.
W tym miejscu zakochałam się z samego rana, jak tylko zobaczyłam widok na jesienną, lipową aleję. Do tej pory mam ją przed oczami.
Sanktuarium otaczały ogrody oliwne (pojedyncze egzemplarze jeszcze można było znaleźć na drzewach) a wokół dróg i dróżek pięły się winogrona. Nie zliczę ilości schodów, miejsc i zakamarków, w które można było tam zajrzeć i które można tam było odkryć ( oczywiście z tych ogólnodostępnych ). Takich wrażeń nie dostarczyłby mi chyba żaden hotel.
Miejscem tym opiekują się aktualnie polscy księża Michalici. Sporo tam również pracujących Polaków. Więcej o tym miejscu możecie przeczytać na jego stronie internetowej, która jest w języku polskim.
W Sanktuarium moje serce łamały tamtejsze koty. Były piękne, ale kompletnie nie miały ochoty nawiązywać ze mną jakiejkolwiek interakcji. Polowałam na nie moim obiektywem o ogniskowej 70-300mm, o którym wspominałam Wam już w ulubieńcach lata. To była moja jedyna okazja, żeby się do nich zbliżyć. Przynajmniej optycznie. Żeby nie było, nie przychodziłam z pustymi rękami. Kiełbaskę ode mnie zjadały chętnie, ale z odpowiedniej odległości.
O wiele przyjaźniejsze były koty w samym miasteczku. Zarówno w Castel Sant’Elia, jak i w Nepi. Tydzień bez mojego kota wzbudza u mnie dużą tęsknotę, więc zawsze na wyjazdach poluje na wszystkie lokalne koty, które pojawią się w zasięgu mojego wzroku. Dwa, z którymi się zaprzyjaźniłam, możecie zobaczyć we vlogu z Castel Sant’Elia. Zapraszam do jego obejrzenia! Jak Wam się to miejsce podoba?
O! Jakie cudowne miejsce 🙂 No nie dziwię się ani troszkę, że się w nim zakochałaś 🙂
Cieszę się, że Ci się spodobało!
Niesamowite! Wspaniały klimat!
Bardzo mi miło <3
Włochy mają to do siebie, że gdzie nie pojedziesz, trafisz na miejsce, które zapiera dech w piersiach. Najczęściej są to właśnie małe miasteczka, gdzie mieszkańcy mówią tylko po Włosku. Lubię zgubić się w takich miejscach i wdać w jakąś rozmowę z miejscowymi.
Castel Sant’Elia – piękne miejsce, do którego warto się udać.
Ach! Tych rozmów z miejscowymi to Ci zazdroszczę! Brakowało mi tego bardzo, ale niestety bariera językowa w mniejszych miasteczkach była dla mnie nie do przejścia. Chociaż i tak Włosi są bardzo rozmowni i wiele było takich okazji, gdzie „rozmawiało” się trochę na migi, trochę w jakimś nieokreślonym, uniwersalnym, ludzkim języku. Zawsze mnie to dziwi, jak dwie osoby nie znające ani jednego wspólnego słowa potrafią się czasami jako tako dogadać 😀
Moim takim miejscem, które chwyciło od razu za serce jest Barcelona 🙂
Tutaj u Ciebie również jest przepięknie! Choć na chwilę chętnie bym się wyrwała z Wrocławia i spędziła kilka dni w takim otoczeniu!
Ja z kolei nigdy nie byłam w Barcelonie! Ale definitywnie jest to jedno z miejsc, które chciałabym odwiedzić! Cieszę się, że Castel Sant’Elia Ci się spodobało! A ja chociaż tak niedawno wróciłam, to sama najchętniej znowu gdzieś na kilka dni bym się wyrwała!
Zwiedzając takie miejsca żałuję, że nie jest jak w filmie, że patrząc na te widoki w tle nie słyszę delikatnej muzyki 🙂
Mi czasem szumi coś w głowie, albo w słuchawkach 🙂 Chociaż odgłosy tamtych miejsc też potrafią być niezwykle przyjemne. W Castel Sant’Elia w dolinie szumiał potok, w sumie teraz przyszło mi do głowy, że powinnam była to uwiecznić na filmie! 😀
❤️❤️❤️
Pięknie tam jest i pięknie pokazane 🙂
Dziękuję! Polecam to miejsce, jest naprawdę urocze!
Bardzo podobne i równie piękne miejsce: Ronda w Hiszpanii. 🙂 polecam na kolejny cel podróży. BTW fajne zdjęcia:)
warto tam wracać piękny klimat
To ja Ci z całego serca polecam włoskie Pitigliano
Muszę kiedyś się koniecznie wybrać w takim razie!
W Pitigliano postawiliśmy 2 namioty pod schodami na cmentarz. To był nasz przymusowy postój w drodze do wód siarkowych Saturnii, albowiem lokalne autobusy jeżdżą pod prąd zegara i nie ma fizycznej możliwości dostać się w JEDEN dzień do żródeł z np. Grosseto.
Przepięknie 🙂 Włochy to moje ulubione miejsce zaraz po Norwegii 😉
Włochy mają swój urok! A w Norwegii jeszcze nigdy nie byłam, ale na pewno chciałabym to kiedyś nadrobić!
Wiem o czym piszesz. Ja też tam byłam i nie zapomnę tego do końca życia.
Wybieram się z żoną 28 grudnia, ciekawe, czy do tego czasu Włosi naprawią osuwiska, bo na razie pulmany Tiemme i Cotral nie jeżdżą. Pociąg z Rzymu do Civita Castellana raczej będzie kursował, bo strajk kończy się 14 grudnia. I jeszcze chcieliśmy zajrzeć do Bagni di San Filippo i znowu „una frana”! Ostatecznie ostatni weekend grudnia spędzimy na butach, ze stacji do Maryi „ad Rupes” jest raptem 8,5 km jakieś 2 godziny pieszo. Gdyby nocleg u Michalitów nie wypalił, mamy namioty i butlę gazową, a miejsca pod wsią jest dużo. Ciao bambina!