Pora na trzecią część moich wrażeń z sierpniowego wyjazdu. Pokazywałam Mediolan, Mesero i Magentę, później Monako i Niceę. Wszystkie te miejsca wywarły na mnie duże wrażenie, ale dzisiaj wpis o najjaśniejszym punkcie całej wyprawy. O miejscu, o którym niektórzy mogliby powiedzieć, że przecież nic tam nie ma, ale dla mnie był to zdecydowanie najprzyjemniejszy i najlepiej przeze mnie zapamiętany punkt całej wycieczki. Do tej pory na wspomnienie La Salette i naszego spaceru po francuskich Alpach robi mi się ciepło na serduchu.
O ile dobrze pamiętam skończyłam ostatnio na noclegu w klasztorze w Laghet. Kolejnego dnia, a był to poniedziałek, plażowaliśmy trochę leniwie pod Niceą. Z okazji plażowego dnia, zaszło nam słońce. Muszę przyznać, że nie jestem jakąś wielką fanką plażowania, a w tej bezsłonecznej i trochę mglistej aurze plaża i morze wyglądały pięknie i tajemniczo. Słońce przywitało się z nami tuż przed odjazdem.
Potem znów kilka godzin jazdy autobusem, ze słuchawkami na uszach, poduszką pod szyją. Krajobraz robił się coraz bardziej górzysty, droga coraz bardziej kręta, ci z chorobą lokomocyjną coraz mniej szczęśliwi. Ja robiłam się senna, żeby nie powiedzieć ospała, a dodatkowo w planach mieliśmy nocleg w dwudziestosześcioosobowej sali. I tak przysypiając z głową na szybie, wizją kolejek do prysznica i problemami z ładowaniem telefonu usłyszałam jeszcze, że zatrzymujemy się tuż przed miejscem docelowym, żeby sobie popatrzeć na góry. Gdzieś z końca autobusu padło hasło, które, przyznaję, też kołatało mi się w głowie po jaką cholerę?!
Wysiadłam. Przepadłam. Zobaczcie sami, ten widok ukazał nam się po wyjściu z autobusu.
Bolączki związane z całodzienną podróżą przepadły również. Uśmiechnęłam się szeroko i zupełnie mimowolnie. Doszło do mnie, jak bez sensu człowiek czasem daje się ponieść obniżce nastroju, skoro lekarstwo na nią jest takie proste. Jedni mogą uznać to za cud boży, w końcu La Salette uznawane jest za miejsce święte, inni za magiczną moc sił natury. Bez potrzeby naukowego badania tego zjawiska, chociaż na podstawie wieloletnich doświadczeń, mogę stwierdzić jedno – góry ładują mnie energią w sposób niesamowity i niewytłumaczalny.
Nocleg w La Salette
Do La Salette dotarliśmy wieczorem, szybko zaszło słońce. Nocleg nie okazał się wcale taki ciężki. Sala wyposażona była w piętrowe łóżka. Z mamą zajęłyśmy sobie dwa górne, obok siebie na końcu sali. Z jednej strony miałam łóżko mamy, z drugiej wysoką szafkę, co można uznać za jakąś namiastkę prywatności. Co ciekawe ani razu też nie utknęłam w kolejce do prysznica, wszystko szło szybko i sprawnie. Gorzej było z dostępem do gniazdek elektrycznych, ale miałam ze sobą taki sprytny rozdzielacz ( u nas się na to mówi złodziejka), dzięki któremu z jednego gniazdka można zrobić trzy. Szybko wbiłam się zatem z ładowaniem baterii do aparatu i powerbanku ( tego, o którym wspominałam wam w filmie z ulubieńcami lata).
Sanktuarium La Salette
La Salette jest to miejsce szczególne dla wielu osób wierzących. To tutaj, według wierzeń Maryja miała ukazać się dwójce dzieci-pastuszków : Melanii i Maksyminowi. Matka Boża miała płakać nad grzesznym życiem ludzi i wygłosić orędzie nawołujące do nawrócenia.
Sanktuarium położone jest 1800 m. n.p.m. i otoczone jest górami. Okolica jest piękna, widoki niezwykle malownicze. La Salette jest celem licznych pielgrzymek. Co ciekawe, mam wrażenie, że język polski słyszałam tam częściej niż francuski. I to nie tylko ze względu na naszą grupę. Grup z Polski było tam znacznie, znacznie więcej. A podczas górskiego spaceru, jedyną osobą, z poza naszej grupy, jaką spotkałyśmy z mamą na szlaku również był Polak 🙂
Spacer po górach
Dobrze się złożyło, bo w La Salette mieliśmy trochę wolnego czasu. We wtorek rano, kiedy wszyscy poszli na mszę, ja zaopatrzona w termos z kawą i aparat poszłam popatrzeć na górskie widoki. Później polski ksiądz opowiedział nam trochę o historii tego miejsca. Popołudnie mieliśmy całkiem wolne, więc spakowałyśmy wałówkę i ruszyłyśmy w góry. Jeżeli czytaliście pierwszy wpis z tej serii to wiecie, że ja się na tym wyjeździe-pielgrzymce znalazłam trochę przypadkowo i zupełnie na ostatnią chwilę. Nie miałam też pojęcia, że będziemy miały okazję chodzić po górach i nie miałam ze sobą ani kijków ani butów trekingowych. Moja przezorna mama kijków miała dwie pary, a zwykłe sportowe buty musiały mi wystarczyć. Ruszyłyśmy.
Spacer nie bez przygód, bo poszłyśmy nie od tej strony góry, od której miałyśmy zamiar. Dlatego zamiast na początku podchodzić w górę, okrążałyśmy szczyt. Zastanawiałyśmy się, czy na pewno idziemy drogą, z której będziemy mogły potem na ten szczyt odbić, ale widoki po drodze i tak miałyśmy takie, że doszłyśmy do wniosku, że nawet jeżeli nie dojdziemy tam gdzie chcemy, to będziemy mogły, parafrazując klasyka powiedzieć, że szczytu nie ma, ale też jest zajebiście.
Koniec końców okazało się, że doszłyśmy tam, gdzie chciałyśmy. Cały czas towarzyszyły nam podmuchy wiatru, i melodia alpejskich dzwoneczków. Wiatr nie przeszkadzał w ogóle, wręcz przeciwnie, dawał przyjemne uczucie chłodu, bo dzień był naprawdę słoneczny i nawet na tych około 2000 m było ciepło i przyjemnie. A sprawców dzwoneczkowych melodii też wypatrzyłyśmy w dolinie. Wprawdzie wyglądały jak małe, białe nieruchome mróweczki, ale nie miałyśmy wątpliwości, że to one.
Widoki były tak piękne, że właściwie nie da się ich chyba opisać, tak żeby oddać im sprawiedliwość.
Załapałyśmy się też na widok odrobiny, alpejskiego śniegu 🙂
Podziwiałyśmy tamtejszą przyrodę. Małe, francuskie miasteczka położone w dolinach. Czułam się wolna i szczęśliwa.
Żeby nie było tak całkiem różowo i przyjemnie, to gdzieś po drodze w dół miałyśmy małą wpadkę. Zamiast iść, jak ludzie, lewą stroną grani, po wydeptanej, chociaż nie super szerokiej ścieżce, poszłyśmy stroną prawą. Do tej pory z mamą zastanawiałyśmy się jak to się stało, ale nagle grunt pod nogami zrobił się bardzo wąski, i okazało się, że mocno musimy trzymać się rękami ściany. Szłyśmy tak chwilę z przerażeniem w oczach. Aparat i telefon miałam schowany głęboko a myślami tęskniłam do porządnych trekingowych butów. W końcu moja mama, która w górach jest dużo odważniejsza ode mnie, doszła do wniosku, że tak dalej iść nie możemy. Wspięła się na grań i dojrzała ścieżkę po drugiej stronie. Kolejna lekcja pokory.
Schodziłyśmy tą ścieżką, którą pierwotnie miałyśmy wychodzić. Podejrzewam, że wychodziłoby się nią o wiele lepiej. Tu i ówdzie bywało stromawo i można było przejechać się na ruchomych kamyczkach. W końcu sanktuarium La Salette zaczęło wydawać się coraz większe, co oznaczało, że nas spacer ma się ku końcowi. Niestety.
Dalej w drogę
W La Salette spędziliśmy jeszcze jedną noc, a na drugi dzień, z samego rana ruszyliśmy w dalszą drogę. Tak bardzo żal mi było odjeżdżać. W perspektywie mieliśmy ponad 800 km do pokonania do naszego miejsca noclegowego pod Paryżem. Po drodze mieliśmy dwa dłuższe postoje w Ars-sur-Formans i Paray-le-Monial. Migawki z obu tych miejsc zobaczyć możecie pod koniec vloga z LaSalette. Polecam Wam tego vloga, bo tak jak już pisałam, La Salette skradło moje serce a we vlogu możecie trochę usłyszeć jaka głupawka łapie mnie w górach. Gdzieś tam też możecie zobaczyć moją mamę. Zapraszam!
Jak Wam się podoba LaSalette?
A na pożegnanie nad La Salette zawitało UFO 🙂
Rewelacja! A mnie się czasy studiów przypomniały, bo francuskie Alpy oglądałam co dzień z okna akademika 🙂
Ojjj nie wiem czy mogłabym się skupić na nauce z takimi widokami 🙂 Pewnie całymi dniami gapiłabym się w okno 😀
Uwielbiam góry – wywołują we mnie wewnętrzny spokój i sprawiają, że wszystkie wielkie problemy wydają się zupełnie małe. Alpy to musi być dopiero coś! 🙂
Mam bardzo podobne odczucia co do gór. Nawet krótki wypad w góry potrafi naładować mnie niesamowitą energią. Nawet jeżeli na drugi dzień nie mogę ruszać nogami 😀
Świetna relacja z wycieczki! Góry ostatnio bardzo zaczęły mi się podobać, raz nawet wybrałam się na spacer w istniej mgle (razem z mamą i lubym, więc nie było źle), to było coś niesamowitego! Krajobraz jest przepiękny! Uwielbiam oglądać zdjęcia gór i chmur nad nimi, a ostatnie wymiata 🙂
Góry we mgle wyglądają bajecznie! Chociaż bywają niebezpieczne. Mnie się ciągle marzy poranek i wschód słońca na Babiej Górze i te piękne, poranne mgły widziane ze szczytu!
Chciałabym kiedyś w przyszłości odwiedzić zarówno Sanktuarium w La Salette, jak i pochodzić po Alpach <3 Cudowne zdjęcia!
Trzymam kciuki za spełnienie tych planów!
Bardzo mi się podoba, a zdjęcie z „ufo” super:) Nie dziwię się, że czułaś się tam tak dobrze. Pozdrowienia dla mamy:)
Nie mogłam wzroku od tego ufo oderwać. Niestety musiałam, bo akurat nasz autobus zbierał się do odjazdu. Dziękuję imieniem mamy. Przekazałam pozdrowienia i mama też pozdrawia 🙂 🙂 🙂
Kolejne piękne miejsce. Przyroda jest niesamowita. Ale UFO wygrywa wszystko. Jeszcze czegoś takiego nie widziałam, nawet na zdjęciu. 🙂
No, to ufo naprawdę wyglądało niesamowicie. A wraz z upływem czasu ciekawie zmieniało kształt. Żal mi było strasznie, że musieliśmy już odjeżdżać.
Pięknie 🙂 zawsze z wielką przyjemnością oglądam zdjęcia z Twoich wypraw 🙂 a ufo pozamiatało 😮
Dziękuję! Bardzo mi miło :*
Cudowne widoki. Bardzo lubię góry, choc niestety tych francuskich nie miałam szansy odwiedzić, jednak Twoje zdjęcia obudziły we mnie chęc podróży.
Pięknie ! Dobrze że znalazłem Twoją stronę, bo cudownie jest wracać wspomnieniami do La Salette. W tym roku, wspólnie z przyjaciółmi i również w sierpniu wybraliśmy się do La Salette pieszo. Idąc z Oulx jeszcze po stronie włoskiej, poprzez Montgenevre, Briancon, masyw Ecrins, dotarliśmy na 15 sierpnia do sanktuarium Matki Bożej. To była niezwykła Droga…