Uprzedzam lojalnie, że dzisiaj będzie trochę prywaty. Nie wiem czy czasem też tak macie, że powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami ( a w zmodyfikowanej wersji nawet stadnie) pasuje do Was jak ulał? Naokoło wszystko się wali i pali i macie wrażenie, że właściwie za cokolwiek się nie złapiecie to zmienia się w katastrofę? W dodatku, pomimo największych starań i najszczerszych chęci ciągle pojawia się poczucie, że i tak na coraz mniej rzeczy wokół mamy wpływ. Najlepiej byłoby zaszyć się głęboko w niedźwiedziej gawrze i przespać wszystkie trudności.
Spokojnie. Prawdopodobnie każdy tak ma raz na jakiś czas. Jakkolwiek pozytywnie nie bylibyśmy nastawieni. Jakkolwiek optymistycznie nie podchodzilibyśmy do świata. Jakkolwiek sumiennie nie wypełnialibyśmy codziennych obowiązków. Shit happens.
Jestem właśnie w takim miejscu i czasie, gdzie jeszcze na początku tego miesiąca, wszystko wydawało się być w miarę ogarnięte i rozplanowane. Pamiętacie post z podsumowaniem lipca i planami na sierpień? Z radością wchodziłam w kolejny miesiąc, a potem trach, trach, trach- wszystko zaczęło się sypać. Najpierw śmierć najbliższej osoby, potem choroba innej najbliższej osoby, zepsuty telefon ( co przy dwóch poprzednich nie wydaje się być już żadnym problemem), zdwojona ilość problemów w pracy, potem problemy sprzętowe z laptopem, a ostatnio śmierć kolejnej bliskiej osoby i problemy w rodzinie partnera.
Nie piszę tego, żeby się tu użalać, ale widzicie, że czasem trudności, które nas spotykają, chociaż rodzajowo i gatunkowo mogą mieć zupełnie różny kaliber, złożone w jedną całość potrafią dopiec do żywego, do samej pięty. Awarie sprzętowe przy śmierciach i chorobach wydają się być mało problematyczne, jednak w moim przypadku, to taka wisienka na torcie. Aż chciałoby się powiedzieć, że nie kopie się leżącego.
Ok, miało nie być użalania, więc użalania na tyle. Zamiast tego kilka słów o tym, jakie są moje sposoby radzenia sobie z trudnościami. Wiecie, takie moje, prywatne, od serca.
Oddzielić to na co mamy wpływ, od tego na co wpływu nie mamy
Jak skutecznie pokonywać trudności? Na pewno warto walczyć o siebie, ale nie z wiatrakami. To pierwsze co powinniśmy sobie uświadomić. Oczywiście, że można spędzać dnie i noce zastanawiając się nad tym, dlaczego coś spotkało właśnie nas, wyobrażać sobie jakby to było, gdyby to się nie stało. Pytanie czy warto. Pierwsze co próbuje ustalić, kiedy spotyka mnie jakakolwiek przeciwność losu, to czy mogę jeszcze coś z tym zrobić. W przypadku śmierci bliskiej osoby, przyznajmy szczerze, nasze możliwości są żadne. W przypadku trudności typu problemy w pracy – w zależności od złożoności kłopotów i problemów pole działania może być różne.
Jeżeli napotykam na trudność z którą nic już nie mogę zrobić, to jedyne na co mam wpływ to to, jak na nią zareaguję. Kiedy trzepnie mnie coś takiego, że mam wrażenie, że jestem już w stanie tylko patrzeć w sufit i nie mam siły się podnieść, to lubię przypominać sobie górskie wycieczki. Kiedy jestem pośrodku szlaku, mam wrażenie, że jestem już tak zmęczona, że nie dam rady postawić ani jednego kroku. Zejść nie mogę, bo schodzi się wbrew pozorom często trudniej niż się wchodzi. Jedyne co pozostaje to zostać w miejscu. A potem daję jeszcze jeden krok do przodu, zmuszam się do wysiłku, którego się po sobie nie spodziewam. Jedyne o czym myślę to tylko następny krok do którego muszę się zmusić. To nie jest proste, ale potem, już na szczycie okazuje się, że mam w sobie większe pokłady siły niż się po sobie spodziewałam. Tak samo jest w życiu.
Warto sobie wyobrazić, że za rok, za pięć lat, może nas spotkać coś dobrego. Pomyślcie o innych osobach, które dźwignęły się z miejsca, z którego wydawałoby się, że nie można się dźwignąć. Gdzieś słyszałam o tym, że nasze życie składa się w 10 procentach z tego co nas spotyka i w 90 procentach z tego jak na to zareagujemy. Nie obstawałabym sztywno przy tych proporcjach. Ważne jest, żeby uświadomić sobie, że możemy działać. Nie mamy wpływu na to, co nas spotyka, ale mamy wpływ jak na to zareagujemy. Dlatego nie warto kłaść nacisku na to co już się stało, ale na to co możemy jeszcze w tej sytuacji zrobić. Możemy usiąść na środku drogi i nie ruszyć się o centymetr, ale wtedy możemy być prawie pewni, że nigdzie nas to nie doprowadzi.
Dać sobie czas, zrewidować plany
Powiedzenie, że czas leczy rany jest tak wyświechtane, że niewiele osób zwraca na nie uwagę. A warto! Po każdym niepowodzeniu, po każdym przykrym czy traumatycznym zdarzeniu, warto dać sobie trochę czasu. Wracając do mojej analogii do górskiego szlaku – dobrze czasem usiąść na chwilę i dać odpocząć mięśniom. Sami musimy ustalić czas odpoczynku, tak, żeby nabrać trochę siły, ale nie zasiedzieć się zbyt długo.
Kiedy dopada mnie poczucie beznadziei pozwalam sobie na spędzenie wolnej soboty w pidżamie i zrobienie sobie maratonu seriali. Nawet przez cały dzień. Mieszkanie będzie nieposprzątane, na obiad zjem fastfooda, a jeszcze wieczorem poprawię tabliczką czekolady. Zaniedbam naukę hiszpańskiego i bieganie . Cały dzień będę żyła problemami serialowych bohaterów. Mam do tego prawo. Ale pozwolę sobie tylko na jeden taki dzień. To będzie mój czas na reset. Wiem, że na dłuższą metę do niczego mnie to nie doprowadzi. Nie chcę przecież spędzić całego życia na oglądaniu seriali i jedzeniu czekolady.
Innym sposobem na reset dla mnie jest zmiana otoczenia. Chociaż jestem domatorem, ostatnio, kiedy czułam się przytłoczona i zagubiona, wybyłam na weekend z domu. Nacieszyłam się spokojem w małopolskich parkach narodowych, w sobotę odwiedziłam ojcowski a w niedzielę gorczański. Przewietrzyłam głowę. Wróciłam szczęśliwa i naładowana pozytywną energią, na tyle, na ile było to możliwe.
Jak już pisałam, musiałam też zweryfikować swoje plany na sierpień. Wiem, że od połowy miesiąca moja nauka hiszpańskiego stoi w miejscu. Z uwagi na awarię telefonu nie mam dostępu do mojej aplikacji do nauki. Podobnie z medytacją i testowaniem aplikacji Intu. Awarie sprzętowe i natłok problemów sprawiły też, że na blogu nie pojawiło się tyle treści, ile bym chciała. Podsumowanie nie wypada póki co najlepiej. I co? Trudno! Nie mam zamiaru rozpaczać. Pamiętam o tym, że plany są dla mnie. Intensywnie pracuje nad tym jak je zmodyfikować. Do końca miesiąca zostało trochę czasu. Będę pracować nad tym, co mogę jeszcze dobrego dla siebie i swojego rozwoju zrobić. Nie będę rozpamiętywać tego, czego zrobić mi się nie udało.
Ustalić wagę spotykających nas trudności
Siła rażenia tego co nas spotyka może być różna. Może nami jedynie lekko zachwiać, ale może też ściąć z nóg albo rozłożyć całkowicie na łopatki. Dobrze zdać sobie sprawę z tego, na ile dane trudności nas dotykają. Ustalić, na ile problem jest poważny. Kiedyś do szału doprowadzały mnie drobnostki. Z powodu pierdoły potrafiłam rozpaczać kilka dni, byle co zaburzało moje poczucie bezpieczeństwa. Dopiero kiedy przyszły poważniejsze problemy uświadomiłam sobie, że nie warto tracić zdrowia i siły, na to co nie jest ważne. Pomyśl, czy za dziesięć lat będziesz w ogóle pamiętać o tym, że zniszczyłaś ulubioną bluzkę/rozwaliłaś telefon/miałaś lekką stłuczkę w której nikomu nic się nie stało? Czy za pięć lat będziesz wspominać awanturę, którą urządził ci przełożony albo klient z powodu ich własnej niekompetencji? Nie? To przestań przejmować się nią już teraz. Już teraz nie warto.
Co do pozostałych trudności i problemów – zmierz swoje siły. Dotychczas udawało mi się wyprowadzić siebie na prostą i stawiać czoła temu co mnie spotykało. Samodzielnie, albo z pomocą bliskich mi osób : rodziny, przyjaciół. Nie zawsze jednak jesteśmy w stanie pomóc sobie sami. Jeżeli czujesz, że problem cię przerasta- pędź do specjalisty. Może potrzebny ci jest psycholog. Może psychiatra. Może grupa wsparcia. To żaden wstyd, zwrócić się o pomoc. Nie mam wykształcenia psychologicznego, dlatego dzieląc się swoimi doświadczeniami, czuję się zobowiązana, przestrzec głośno i wyraźnie, że doświadczenia innych mogą okazać się dla nas zupełnie niepomocne. Warto się dowiedzieć się jak inni radzą sobie z trudnościami, być może brać z nich przykład, ale mieć cały czas z tyłu głowy zakodowane, że musimy znaleźć własny sposób i że nie każdy problem uda nam się rozwiązać samodzielnie.
Przygotować plan działania
Nie ma rozwiązania bez planowania! Przynajmniej dla mnie. O wiele łatwiej będzie nam wygrzebać się z dołka i pokonać trudności i przeciwności losu, jeżeli stworzymy sobie plan działania. W przypadku tych problemów, na których rozwiązanie mamy wpływ wystarczy sobie spisać punkt po punkcie, co zrobić, żeby wybrnąć z trudnej sytuacji. Jeżeli nie odpowiada nam szef- może czas pomyśleć o zmianie pracy, o dodatkowym kursie doszkalającym, całkowitej zmianie branży lub rozpoczęciu własnej działalności. Jeżeli mamy problem z natłokiem zadań, nic nie pomoże lepiej niż spisanie ich wszystkich i rozplanowanie ich wykonania krok po kroku ( może okazać się, że część z nich wcale nie jest istotna).
Oczywiście, że możemy zaplanować tylko to, na co mamy wpływ. A mamy wpływ na to czy wstaniemy z łóżka i weźmiemy się do pracy. Czy zadzwonimy do bliskiej nam osoby z prośbą o pomoc. Czy wyjdziemy na samotny spacer, żeby pozbyć się natrętnych myśli. Czy skorzystamy z pomocy specjalisty jeżeli jest nam ona potrzebna.
Tym wszystkim, którzy są aktualnie w dołku, życzę powodzenia w przezwyciężaniu wszelkich trudności. Tych poważnych i tych mniejszego kalibru. Dla tych, którzy nie mają chęci do działania, przypominam o poście o tym, jak wyrwać się z marazmu. Udało mi się dosłownie wczoraj wieczorem uzyskać dostęp do telefonu, który pozwoli mi na wgranie ulubionych aplikacji. Zarówno tych rozrywkowych i związanych z social mediami, jak i tych potrzebnych mi w codziennym funkcjonowaniu. Nie jest to wprawdzie, mój LG G4, do którego przywykłam, ale mam nadzieję, że pozwoli mi to przywrócić część moich codziennych aktywności na właściwe tory i powrócić do realizacji moich planów po przymusowej przerwie. Taki mały pozytyw na początek.
Niestety, ale problemy to niewykluczony składnik życia każdego człowieka. Oczywiście każdy ma inne, i dla każdego problem przybierać może zupełnie różne kształty. Dlaczego dla posiadacza problemu jest on ogromną skałą lodową lub potworem z horroru, a dla osoby z boku to zaledwie jakaś tam mała przeszkoda do pokonania? Może dlatego, że osoba z boku przygląda się temu problemowi z dystansu? Tak. I to jest właśnie podpowiedź co powinniśmy zrobić, jeśli w danej chwili coś nas przerasta; i tak jak napisałaś w swojej notatce – jeśli tylko możemy i nie musimy podejmować pochopnych decyzji to należy odetchnąć, wyciszyć się, odpuścić na 24h. Możliwe, że następnego dnia problem straci na swej sile i wielkości, a tobie wpadnie nagle do głowy jakiś pomysł jak problem rozwiązać, którego wcześniej nawet nie dostrzegałaś.
„Każdy problem ma rozwiązanie, jeśli nie ma rozwiązania, to nie ma problemu.”
Bardzo podoba mi się ostatnie zdanie. Muszę sobie je koniecznie zapamiętać.
uważam że to bardzo dobry post
Mam wrażenie, że życie tak już jest skonstruowane, że poruszamy się od problemu do problemu z małą chwilą na wytchnienie. Ale zawsze przypominają mi się wtedy słowa, które mówią, że w życiu dostajemy tylko to z czym jesteśmy sobie w stanie poradzić. I gdzieś to jest prawda tylko my nie zawsze od razu widzimy to dobre rozwiązanie. Powodzenia w powrocie do rzeczywistości. Powoli wszystko sobie na nowo poukładasz i wrócisz do swoich nawyków. Powodzenia! 🙂
Bardzo dziękuję. Dzięki napotykanym trudnościom można sobie niejednokrotnie uświadomić jakie pokłady cierpliwości i siły w nas jeszcze siedzą. A to zawsze jakiś pozytyw.
Kazdy ma taki okres w zyciu, trudno się na to przygotowac, uderza niczym niespodziewanie…Jedyna dobra mysl, ktora warto sobie powtarzac” to minie”. Prawda, bo zawsze mija
Szczególnie przy zdarzeniach, na które nie mamy wpływu. Możemy uzbroić się w cierpliwość i przeczekać.
Zgadzam się z tym, że trzeba „zważyć” problem. Ja już tyle razy przejmowałam się drobnostkami, o których teraz nie pamiętam, że aż strach ile życia mi na tym upłynęło. Mam jednak tego świadomość i dziękuję, że o tym przypominasz. Uważam, że plan działania daje nam poczucie bezpieczeństwa, tak potrzebne w trudnych chwilach. Kiedy człowiek się zepnie, usiądzie i zacznie pisać, co należy zrobić krok po kroku, będzie mu lżej (i nieważne, czy to zrealizuje, czy nie – chwilowa ulga jest tutaj nader cenna). A w odpowiedzi na prywatę – mimo, że się nie znamy – trzymam kciuki, Lawyerko!
Zgadzam się co do planowania! Nawet jeżeli nie udaje mi się zrealizować tego co zaplanowałam, to sama czynność planowania daje mi takie poczucie, że nie ma sytuacji bez wyjścia i że wszystko da się ogarnąć krok po kroku. Bardzo dziękuję za kciuki! 🙂
Ciekawy wpis, warty uwagi. Teraz jestem w takim momencie, że nic nie ma dla mnie sensu dlatego, że zamarła mi bliska osoba. Nie mogę się pozbierać i wiem, że ten czas leczy ranę wierzę w to, a teraz pogrążam się w smutku. Jedynie co mi pomaga fizyczna praca, sprzątam graty w garażu, plewie działkę i wtedy tak się nie myśli. A wieczory są najgorsze, łzy same przychodzą. I faktycznie te inne małe drobnostki są wręcz śmieszne i nie potrzebne, jeśli pojawią się poważniejsze problemy w życiu. Motywacji mam brak na blogowanie a szycie dla siebie nie ma sensu a w kolorach nie chce mi się ubierać… pozostawiam to dla czasu. Moją pasją to szycie, szukam w niej terapii a nie ma efektu, tak jak wspomniałam wysiłek fizyczny dodaje mi ukojenie. Ciężko się pozbierać, kocham kolory a obecnie świat widzę w czarnych kolorach.
Pozdrawiam serdecznie również Ewa
Życzę dużo cierpliwości i żeby pogoda ducha i kolory wróciły! Wiem, że w takich chwilach niewiele może tak naprawdę pomóc. Trzeba dać sobie trochę czasu. Ja powtarzałam sobie, że ci co odeszli już nie wrócą, i jakkolwiek bardzo bym chciała, nic nie zdziałam. Więc działałam tam, gdzie mogłam, codziennie pracując nad tym, żeby było chociaż trochę lepiej. Ale też pod koniec dnia siadałam i łzy same leciały z oczu. Takie proste prace fizyczne są naprawdę pomocne. Człowiek się skupia na danej czynności. Na kreatywną pracę przyjdzie jeszcze czas. Życzę powodzenia, cierpliwości i mocno, mocno trzymam kciuki!
Dziękuję bardzo, dokładnie nie ma jak pomóc, gdyż to siedzi w środku każdego człowieka. A jak jest się samemu lub zbliża się wieczór i pora spania to ból przeogromny, tak jak piszesz łzy same lecą z oczu. Pozostaje tylko wycierpieć, wypłakać się aby ból i rana się zagoiła i zostawiam to dla czasu. Tylko nie doprowadzić swojego stanu do całkowitej załamki. Staram się żyć i powoli iść do przodu. Również życzę Ci tej wytrwałości w tym trudnym okresie, pozostaje Nam tylko ten czas który ukoi Nasz ból a potem będzie się bardzo miło wspominać tych którzy odeszli. Pozdrawiam cieplutko.
trudności morzemy pokonać z modlitwą wierząc w pana Boga przetrwać je morzemy jak wieczymy w pana Boga i siebie
Z pewnością osobom wierzącym wiara może pomóc w przetrwaniu trudności.