Maj to miesiąc urodzinowy nie tylko dla mnie, ale też dla mojego bloga. Lawyerka obchodzi dzisiaj trzecie urodziny. Jest dokładnie dziesięć razy młodsza ode mnie 🙂 Jak to się zaczęło? Czy zrobiłabym to ponownie? Czego się nauczyłam podczas tych trzech lat?
Zobacz : Czy cofnęłabym czas? Wpis na trzydzieste urodziny.
Początki i potrzeby
Pierwsze pomysły na stworzenie swojego miejsca w sieci zakiełkowały mi w głowie na jesieni 2015 roku. Pamiętam, jak uczyłam się na aplikacji do kolokwium z prawa cywilnego. Żeby nie było – nie jestem szczególną cywilistką. Zawsze było mi bliżej w stronę zagadnień związanych z prawem karnym. Z uwagi na brak szczególnej miłości do tematu, nauka szła mi opornie. (Czytaj : siedziałam w necie i czytałam o tym, jak się uczyć, zamiast się uczyć). Mniej więcej w tym czasie zaczęłam regularnie czytać różne blogi. Jednym z pierwszych, które utkwiły mi w pamięci był Design Your Life.
Wtedy zaczęła mi w głowie kiełkować myśl, że też chciałabym mieć swoje miejsce w sieci. To był dla mnie dziwny, szalony czas. Przełom drugiego i trzeciego roku aplikacji. Mnóstwo pracy. Codzienne bieganie z rozprawy na rozprawę, albo na przesłuchanie, albo do aresztu. Pisanie pism i przygotowywanie się na rozprawy po nocach. Byłam wtedy przekonana, że ta praca w systemie pożar w burdelu jest moją największą pasją. Ale szybko zaczęło mi brakować przestrzeni.
Już o tym kiedyś pisałam, ale praca aplikanta (czy później adwokata albo radcy), takiego który działa głównie przy sprawach sądowych, to praca w ciągłym konflikcie. To codzienne szukanie argumentów czy to na sali sądowej czy przy pisaniu pism. A ja nie jestem zwierzęciem spornym. Zawsze wolałam tworzyć niż rywalizować. I ta kreatywna część mojej natury bardzo potrzebowała znaleźć sobie pole do popisu.
Wątpliwości i przekonania
Myśl o założeniu własnego bloga wykiełkowała w mojej głowie dość szybko. Zbiegła się w czasie z dużym zmęczeniem trybem życia i pracą, i pojawieniem się problemów w życiu pozazawodowym. Przerwałam też wtedy współpracę z jedną kancelarią, z uwagi na brak czasu i nagle, zyskałam kilka dobrych godzin tygodniowo. Od razu pomyślałam : Wow! Teraz mam tyyyle wolnego czasu! Zakładam bloga!
Ale niemal w tym samym momencie sama sobie na głowę wylałam kubeł zimnej wody. Nieeee to bez sensu. I nagle moją głowę zalał potok wątpliwości i niesprzyjających przekonań.
Ale jak to, ja i blog? Niemożliwe!
To była pierwsza dziwaczna myśl, która przyszła mi do głowy. Z perspektywy czasu trudno mi jest ją racjonalnie wytłumaczyć. Obserwowałam już wtedy regularnie kilka blogerek i youtuberek, marzyłam o stworzeniu czegoś swojego, ale jakoś tak, nie wierzyłam, że ja też mogę. Zupełnie jakby to wymagało jakichś superskilli albo urodzenia się w czepku i z etykietką bloger.
I to jest jedna z tych głupich rzeczy, które możemy sobie wmówić. Kiedy patrzymy na coś, co jest fajne, w co chcielibyśmy pójść, ale z braku chęci czy odwagi przekonujemy samych siebie, że ja się do tego nie nadaję.
Nie mam o czym pisać
Oczywiście, myśląc o blogu szukałam kreatywnej przestrzeni dla siebie, ale z drugiej strony, nie chciałam tworzyć miejsca, które będzie tylko i wyłącznie internetowym pamiętnikiem. Chciałam, żeby mój blog niósł ze sobą jakąś wartość dla potencjalnego czytelnika czy potencjalnej czytelniczki.
Ale jaki przekaz za mną stoi? Jakie ja mam kompetencje, żeby o czymkolwiek pisać? No i w ogóle… z czym do ludzi!
Na szczęście wybiłam sobie tę myśl dość szybko z głowy. Pomyślałam, że przecież jestem prawnikiem. Trochę wiedzy, ciekawostek czy praktycznych informacji mogłabym przemycić. Z orientowaniem się w prawie, nawet tym dość prostym, spotykanym na co dzień, bywa u niektórych… kiepsko. Co zresztą rodzi szereg nieprzyjemnych konsekwencji.
Poza tym, przecież mogłabym się dzielić moimi przemyśleniami na różne tematy. Sama przeszłam długą drogę, może komuś to pomoże? Może kogoś zainspiruje?
Tak powstał w mojej głowie główny trzon bloga, który miał łączyć prawo i lifestyle. Szukałam czy podobne blogi są w sieci (prawo i babski lifestyle na blogu osobistym) – nie znalazłam. Do tej pory, jak czasem mówię o tym, że na blogu łączę prawo z lifestylem, podróżami, książkami i takimi zwykłymi, codziennymi, przemyśleniami, to widzę zdziwienie w oczach rozmówców.
Ale wtedy myślałam sobie – przecież jest tyle blogów łączących różne tematy. Można łączyć fotografię czy design z codziennością, a nie można prawa? Przecież prawo, to też codzienność. Jest wszędzie. Dla mnie było (i jest) takim samym elementem codzienności jak chodzenie po górach czy malowanie paznokci.
Oczywiście, pewnie sto razy bardziej racjonalne byłoby założenie bloga specjalistycznego, stricte prawniczego. Taki w pełni przemyślany ruch, treści skierowane do konkretnej grupy docelowej. Mogłabym budować markę osobistą i bazę klientów jako przyszła pani adwokat. Tylko, że… nie chciałam. Chciałam mieć moje miejsce w sieci. Takie, w którym będę mogła się wyżyć kreatywnie. Poza tym, już wtedy zaczynała mi w głowie świtać, a może dopiero prześwitywać myśl, że wcale nie chcę w przyszłości być adwokatem.
Nikt tego nie będzie czytał
Nie oszukujmy się. Już trzy lata temu twórców internetowych była cała masa. Nie raz przeszło mi przez myśl, że nie ma sensu tworzyć kolejnego. Kto to będzie czytał?!
Tworząc Lawyerkę nie byłam nastawiona hura-optymistycznie. Wiedziałam, że (wbrew temu, co twierdzą niektórzy) blogowanie wymaga dużo pracy i zaangażowania. A mimo tego, szanse, że blog będzie czytał ktoś więcej niż mama i najlepsza przyjaciółka, są takie sobie. We wszystkim potrzebna jest odrobina szczęścia. Miałam w głowie, że jest duża szansa na to, że nie będzie tam wchodził absolutnie nikt. Dla przypomnienia, pozwolę sobie zacytować samą siebie, z pierwszego wpisu, jaki się tutaj pojawił :
” Jeżeli blog znajdzie chociaż kilku czytelników, którzy znajdą tu garść inspiracji dla siebie, to przyniesie wiele radości i satysfakcji autorce. Jeżeli zaś nie znajdzie, pozostanie zapisem drogi, jaką autorka ma nadzieję przebyć”
Szczerze? Moje założenia nie były szczególnie ambitne. Miałam w głowie taką myśl, że jeżeli na bloga, po pół roku, będzie wpadać chociaż 50 osób miesięcznie, to będę super szczęśliwa.
Poza tym, byłam przekonana, że…
…znudzi mi się jak zawsze.
Tak, często słyszałam o sobie, że mam słomiany zapał. Z czasem chyba zaczęłam w to wierzyć. Próbowałam różnych rzeczy. Jedne porzucałam dość szybko, inne zostawały ze mną ciut dłużej. A poza tym, słyszałam, że ileśtam procent blogerów kończy swoją blogową karierę na pierwszym wpisie. Szczerze? W moim przypadku obstawiałam miesiąc, góra trzy.
Miałam wtedy sporo na głowie, mnóstwo obowiązków na aplikacji, nie sądziłam, że będę konsekwentna i systematyczna. Przezornie jednak wykupiłam hosting na rok. Stwierdziłam, że może ta „inwestycja” będzie dla mnie motywacją.
Nie znam się na prowadzeniu bloga. Nie umiem go nawet założyć!
Ok. Kupiłam domenę, hosting, zainstalowałam wordpressa i… przez 3 albo 4 dni nie byłam w stanie ruszyć z miejsca. W skrócie – poprzestawiałam coś po drodze przy instalacji, jak próbowałam to naprawić to poprzestawiałam jeszcze bardziej. Nie bardzo miałam się do kogo zwrócić o pomoc i przeszło mi przez myśl (po raz kolejny), że to całe blogowanie to faktycznie zupełnie nie dla mnie i teraz mam tego najlepszy dowód.
Ale siedziałam i dłubałam dzielnie przez te kilka dni i… stało się! 25 maja 2016 roku, mój blog ujrzał światło dzienne!
Po trzech latach
Po trzech latach blogowania wiem, że założenie bloga było jedną z najlepszych decyzji, jakie podjęłam w życiu. Faktycznie, przeszłam długą drogę. Poznałam całą masę fantastycznych ludzi. Wiele znajomości z sieci przeniosło się również do świata poza siecią. To wszystko nie wydarzyłoby się, gdybym przed trzema laty nie wcisnęła „opublikuj”.
Poza tym, wsiąknęłam w blogosferę. Z ogromną pasją czytałam i nadal czytam wiele interesujących blogów. I nadal z ogromną przyjemnością odkrywam nowe miejsca w sieci.
Cały czas zdobywam nowe umiejętności. SEO, social media, prawo nowych technologii. Robienie i obróbka zdjęć, nagrywanie i montowanie filmów, proste grafiki. Blogowanie to dla mnie niekończące się możliwości rozwoju.
Wszystkie moje obawy, które wymieniłam wcześniej – zniknęły. Okazało się, że blogowanie jest dla mnie. Stało się moją największą pasją. Mam o czym pisać – tematy przychodzą mi do głowy jak szalone. Okazuje się, że mój głos jest słyszalny. Dziennie na bloga wchodzi średnio około 500 osób – to nie jest dla mnie tylko statystyka. Wyobrażacie sobie, gdyby tak te osoby nagle, na raz wpadły do mnie do mieszkania na kawkę? Poza tym, bardzo często dostaję wiadomości, z których wynika, że to co robię, ma sens.
Jak widać prowadzenie bloga wcale mi się nie znudziło po miesiącu czy też trzech. Oczywiście, nie zawsze towarzyszył mi taki sam zapał. Bywały lepsze i gorsze momenty. Czasem pisało mi się świetnie, czasem tygodniami nie mogłam wyskrobać (wystukać?) niczego sensownego, ale nigdy nie czułam znudzenia.
A umiejętności blogowania ogarnęłam na tyle, że zdarzało mi się doradzać innym w tym zakresie. Przez pewien czas pomagałam prowadzić bloga pewnej kancelarii, aktualnie zaczynam budować stronę internetową kolejnej. Ciągle się dokształcam. Z ciekawością obserwuję to, jak świat blogów, twórców internetowych i mediów społecznościowych się zmienia.
Początkowo chciałam napisać, że blogowanie jest jedną z najfajniejszych przygód, jakie przytrafiły mi się w życiu. Ale to nie byłaby prawda. To nie jest przypadkowa przygoda. Ja sobie tę przygodę stworzyłam sama. Pomimo licznych wątpliwości i nikłej wiary w powodzenie całego przedsięwzięcia. I dziś, z perspektywy tych trzech lat, jestem bardzo zadowolona!
Dziękuję Wam, za to, że czytacie, że się odzywacie i zostawiacie po sobie ślad. To od samego początku dodawało mi chęci do pisania i tworzenia tego miejsca. Dzięki!
Twój blog tak wrósł moim zdaniem w blogosferę, że mam odczucie, jakby istniał dłużej niż trzy lata…
Dziękuję! To jest bardzo, ale to bardzo miłe!
Wszystkiego najlepszego blogowego i wielu inspiracji 🙂
Dziękuję Kochana!
Ciekawy przegląd kłód, które sami potrafimy sobie z góry rzucać pod nogi – i fajne porównanie „przed” i „po”:) Super, że się nie poddałaś na samym początku! Mnie ciekawi jeszcze to – z perspektywy aplikantki, która rzuciła pracę w kancelarii, ale uwielbia prawo i chce pomagać ludziom – dlaczego nie podeszłaś do egzaminu zawodowego? Czyli nie chcesz być adwokatem, ale chcesz być prawnikiem? To dla mnie bardzo aktualne rozterki i zawsze z dużym zainteresowaniem słucham, jak i dlaczego ludzie dokonują konkretnych wyborów:)
Tak, rzeczywiście nie chcę być adwokatem. Uznałam, że nie jest to tryb życia i pracy, jaki chcę prowadzić. Fajnie wspominam aplikację, ale kiedy pomyślałam o moim wymarzonym życiu, to nie miało ono wiele wspólnego z pracą adwokata. Z drugiej strony nie chciałam tracić kontaktu z prawem, dlatego nadal współpracuję, w pewnym wymiarze z kancelarią w której robiłam aplikację. Natomiast jeżeli chodzi o chęć niesienia pomocy ludziom, to nigdy nie była moja motywacja, ani do pójścia na studia prawnicze, ani do wykonywania tego zawodu. Powodzenia z Twoimi rozterkami! Mam nadzieję, że wszystko Ci się wyklaruje!
Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że dłużej prowadzisz bloga. Najlepszego!
Dziękuję! To bardzo miłe!