Góry kocham miłością absolutną. Zawsze powtarzam, że nic tak nie wietrzy zestresowanej głowy, jak dobry spacer z pięknymi widokami. W górach jestem turystą. Poruszam się czysto rekreacyjnie. Nigdy nie ciągnęło mnie do trudnych, wyczynowych tras. Niemniej jednak nawet na czysto rekreacyjnych trasach, do gór trzeba podchodzić z pokorą. Tak, żeby nasze weekendowe wyjście nie stało się okazją do uruchomienia ratowników TOPR-u czy GOPR-u.
Praca ratowników górskich zawsze mnie ciekawiła. Kiedyś miałam okazję wychodzić na Babią Górę z panem, który jest GOPR-owcem. Byłam zafascynowana jego wiedzą o górach. Zaciekawiły mnie opowieści o akcjach, w których uczestniczył. Niestety, nie jest niczym odkrywczym, że część akcji spowodowana jest niefrasobliwością turystów. Sama kiedyś miałam okazję spotkać rodzinę z dziesięcioletnim dzieckiem, która wybrała się na spacer z Wąwozu Homole przez Wysoką do Jaworek bez plecaków (bez wody!) przy 30 stopniowym upale. A to jest prawie piętnastokilometrowa trasa, 4-5 godzin spaceru, w części po terenie niezalesionym. Przy takim upale to była patelnia!
Zobacz też : Obowiązki osób przebywających w górach
TOPR – Książka Beaty Sabały Zielińskiej
Ale ja dzisiaj nie o moich doświadczeniach chciałam poopowiadać. Ostatnio skończyłam czytać książkę Beaty Sabały Zielińskiej „TOPR. Żeby inni mogli przeżyć”. Ciekawa pozycja, od środka opisująca kulisy działania Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Bardzo dużo wiedzy na temat funkcjonowania tej organizacji. Znajdziemy w niej trochę informacji o kwestiach formalnych (czasem absurdalnych), o finansowaniu i zarobkach ratowników. Znajdziemy również bardzo ciekawe historie (i zdjęcia) ze szkoleń i akcji. Mnóstwo wypowiedzi TOPR-owców sprawia, że jest ona, moim zdaniem, naprawdę wartościowym źródłem wiedzy. Zwłaszcza, ze ratownicy raczej nieczęsto udzielają się medialnie.
Jak się czytało?
Tak, jak wspominałam książka to cała masa niezwykle ciekawych i przydatnych informacji. Pomimo tego, że sprawia wrażenie obszernej czyta się ją szybko – momentami przyjemnie, momentami smutno, ale generalnie to jedna z tych książek, których czytanie „idzie samo”. Przeczytałam TOPR w kilka wieczorów, mimo tego, że tak naprawdę nie należę do grona fanów autorki. Nie do końca odpowiada mi jej styl pisania. Wcześniej miałam okazję czytać „Jak wysoko sięga miłość. Życie po Broad Peak. Rozmowa z Ewą Berbeką”. To była niezwykle ciekawa lektura, ale miałam takie poczucie, że nazbyt ozdobny, momentami efekciarski styl przebija się na pierwszy plan i stara się przyćmić postać, która w tego typu książkach powinna być jednak na pierwszym planie. Czytając TOPR też momentami miałam takie wrażenie, ale tych momentów było znacznie mniej. Generalnie książkę czytało mi się bardzo dobrze.
Wieloaspektowość opowieści
Pozytywnie zaskoczyła mnie wieloaspektowość tej opowieści. Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe możemy poznać dzięki niej z bardzo wielu stron. Autorka przeprowadza nas przez ciekawą i bogatą historię organizacji, przemycając przy okazji całą masę ciekawostek. Wiedzieliście na przykład, że praktycznie do końca lat 90 tych XX wieku ratownicy używali na ściankach pochodni? Wprawdzie pierwsze czołówki dodarły do nich już w latach 70tych, ale totalnie się nie sprawdziły. Szybko wyczerpywały się w nich baterie, które… w latach 80tych były towarem prawie luksusowym i były reglamentowane. Dla mnie to był szok!
Z książki dowiemy się jak wygląda praca przy poszczególnych „rodzajach” ratownictwa – ratownictwie ściankowym, jaskiniowym, nurkowym, lawinowym. Dla mnie szczególnie ciekawym był rozdział o śmigłowcu w TOPR-ze. Uświadomił mi jak trudne i niebezpieczne jest latanie w górach i jak często nieświadomi są tego turyści, którzy traktują śmigłowiec jako…taksówkę. Co ciekawe należący do ratowników Sokół nie lata nocą. Okazuje się, że nie dlatego, że nie jest do tego technicznie przystosowany, ale dlatego, że latanie nocą wymagałoby szeregu procedur, spełnienia bardzo wielu formalności, zmian w organizacji i zatrudnienia szeregu dodatkowych ludzi.
Czytając rozdziały dotyczące ratownictwa lawinowego, jaskiniowego i nurkowego odczuwałam duży dyskomfort. Na co dzień, raczej nie miewam objawów klaustrofobii, ale w wielu momentach miałam wrażenie, że robi mi się po prostu fizycznie duszno.
Instrukcja dla turystów – jak pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzać ratownikom TOPR-u
Uważam, że ta książka powinna być też lekturą obowiązkową dla wszystkich niedzielnych turystów, wybierających się w góry. Mnóstwo przykładów na to, jak niefrasobliwe zachowanie i niedostosowanie zamiarów do sił przyczyniło się do tragedii.
Góry stały się ogólnodostępne i modne. W wielu miejscach, nawet nie trzeba wysiłku fizycznego, żeby znaleźć się na szczycie. Można wyjechać kolejką. Ja nie widzę w tym nic złego. Ale to usypia naszą czujność. Wydaje nam się, że góry są bezpieczne. Skoro mogę na wyjechać na Kasprowy, to nie muszę się o nic martwić. Tymczasem życie pisze różne scenariusze. Ostatnie wydarzenia i awaria kolejki po burzy pokazały, że niezależnie od okoliczności, zawsze trzeba mieć włączone myślenie i np. zadbać o odpowiednią odzież.
W książce też znajdziemy kilka, niestety tragicznych historii, w których wypadki zdarzyły się w teoretycznie bezpiecznych miejscach. Na przykład historia chłopca, który spadł z Kasprowego. Po prostu – poślizgnął się i wpadł do żlebu. Nabrał prędkości i nie miał absolutnie żadnych szans. Mimo tego, że znajdował się w „bezpiecznym” miejscu – wyjechał kolejką, chodził po wydeptanych przez setki turystów ścieżkach.
W końcu, fragmenty książki to instrukcja obsługi tego jak pomagać ratownikom i… jak im nie przeszkadzać. Na przykład wielu turystów macha do lecącego na akcję śmigłowca – w gruncie rzeczy mają dobre intencję, chcą pozdrowić ratowników. A jednak to utrudnia im pracę i zlokalizowanie rannego.
Poraziły mnie też opowieści o turystach oburzonych tym, że akcja ratunkowa przeszkadza im w wypoczynku. Na przykład pan, który wylegiwał się na trawce i nie chciał się odsunąć, kiedy śmigłowiec chciał bezpiecznie wylądować w tym miejscu. Przykro czytało się fragmenty o turystach – ratownikach teoretykach, którzy w czasie akcji stali nad ratownikami i snuli swoje teorie na temat tego, jak powinni przeprowadzać akcje, jednocześnie utrudniając im pracę.
Aplikacja ratunek
Myślę, że warto w tym miejscu przypomnieć o istniejącej na rynku aplikacji ratunek, która pomaga namierzyć osoby potrzebujące pomocy w górach. Naprawdę warto ją sobie zainstalować w telefonie, nawet jeżeli wybieramy się na typowo spacerowe szlaki. W razie prostego wypadku – np. złamania nogi, ratownik będzie miał możliwość nas zlokalizować. Bardzo często zgłoszenia przybierają formę : miałem wypadek, jestem lesie, na takiej ścieżce, obok drzewa.
Co ciekawe, bardzo wiele osób instalując aplikację od razu „testuje” czy działa. W ten sposób ratownicy dostają sygnały SOS z całej Polski – i nie tylko. Warto o tym pamiętać i nie bawić się aplikacją bez sensu.
Cena
Warto świadomie planować wypady w góry, bo ratownicy, podczas próby ratowania turystów, niekiedy płacą ogromną cenę. To niezwykle wzruszające fragmenty książki, kiedy niestety, pomimo ogromnego wysiłku nie udaje się uratować poszkodowanych. Jeszcze bardziej wzruszające są te, w których ratownicy płacą najwyższą cenę. Czytałam kilka wypowiedzi członków rodzin TOPR-owców, którzy zginęli w czasie akcji. Żona jednego z nich, w niezwykle wzruszający sposób opowiedziała o tym, że nigdy nie miała do nikogo pretensji o to, że jej mąż zginął, ale po jego wypadku zaczęła dostrzegać tych, którzy chodzą w góry nieprzygotowani – w klapkach czy adidasach. Ludzi, którzy zakładają, że TOPR-owcy i tak w razie czego po nich przyjdą.
„Dla nas człowiek zaginiony w górach to człowiek, którego trzeba znieść, nawet jeśli nie żyje (…) dla nas to nie jest trup. To wciąż turysta, którego trzeba z gór ściągnąć. I w pewnym sensie ciągle go ratujemy, wprawdzie już nie dla niego samego, ale dla jego rodziny, bo wiemy, jak bardzo jest to dla nich ważne” *
Mamy powód do dumy i… wstydu
Czytając tę książkę towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że mamy powód do dumy, ale też mamy czego się wstydzić. Możemy być dumni z naszych ratowników, którzy są fantastycznymi specjalistami i zdobywają umiejętności na światowym poziomie.
Możemy być dumni z tego, nie tylko z tego, jak rozwija się ratownictwo górskie, ale też niektóre dziedziny medycyny, które są z nim, chociaż niebezpośrednio, związane. Na przykład ogromny postęp w dziedzinie leczenia hipotermii.
Mamy też jednak wiele kwestii, którymi pochwalić się nie możemy. To szereg rozwiązań formalnych, które są zbędną biurokracją i które niejednemu ratownikowi odbijają się czkawką. To niskie pensje ratowników zawodowych, które może, moim zdaniem, nie są totalnie głodowe, ale nie odpowiadają poziomowi ich wiedzy i umiejętności. To szereg kuriozalnych rozwiązań, które utrudniają akcje. Nie wiedziałam na przykład, że krakowskie lądowiska szpitalne, które w większości znajdują się na dachach budynków nie są przystosowane do lądowania TOPR-owskiego śmigłowca. Sokół musi lądować na Balicach albo na terenie Muzeum Lotnictwa Polskiego bo… jest za ciężki. To znacznie opóźnia dotarcie pacjenta do szpitala. Tego typu problemów jest sporo.
„Nasi ratownicy medyczni wiedzą, co muszą zrobić, by uratować rannego, ale z formalnego punktu widzenia nie wszytko mogą…”*
TOPR Żeby inni mogli przeżyć
Lekturę TOPRU polecam każdemu! Nie tylko osobom spacerującym po górach, ale także tym, którzy lubią poznawać pracę innych od kuchni. To niezwykle ciekawa opowieść o kulisach tego zawodu, mogąca poszerzyć nasze horyzonty.
ZOBACZ TEŻ :
*cytaty pochodzą z opisywanej w niniejszym wpisie książki
*tekst zawiera linki afiliacyjne
Chętnie przeczytałabym tę książkę, w końcu – miejsce zamieszkania zobowiązuje 😉
Polecam! Bardzo ciekawa!